Wyszedłem właśnie z wystawy mistrza Picassa a tu na dziedzińcu zamku ukazał się w popołudniowej szarości Koziego Grodu ot taki oto ucieszny widok:
Przyznaję, że z pewną konsternacją zacząłem przypominać sobie lubelskie legendy i opowieści, które gdzieś tam kiedyś czytałem lub słyszałem od Najstarszych Starowinek, ale nic o Koniu Lubelskim w nich nie było.
Zacząłem więc opowiadać legendę o tym, jak to za szwedzkiego Potopu, polscy rycerze użyli tegoż sposobu, by zamek lubelski zdobyć, który jako miasto starego Priama zdobyty została przez podstęp zmyślnego Laertydy i pan Wołodyjowski wraz z imć Zagłobą, niczym bogom podobni Achajowie, nim jeszcze Różanopalca Bogini Jutrzenki zorze na niebie zapaliła, z brzucha onego konia wyskoczyli i załogę szwedzką w pień wysiekli.
Nic podobnego! Jakżeż się w prostactwie swym myliłem! Czytelniku Drogi - to, bowiem, była SZTUKA! Jak żywa! nNic to, że nieco na pierwszy rzut oka (na drugi zresztą też) gumowa!
Efekt dla mojego zdrowego (jak skromnie ośmielam się przypuszczać) rozsądku był porównywalny do zderzenia Titanica z górą lodową - taki stan specyficzny, kiedy wiesz, że coś jest nie tak a jednak starasz się udawać, że wszystko nadal gra. Szczególnie po przeczytaniu poniższego opisu:
Nie umniejszając wielkości dzieła z poniższego opisu wyciąłem nazwisko autora - niechaj pegaz jego natchnienia ponosi go w krainy śmiertelnym niedostępne! Tak na wszelki wypadek. Uznajmy, że to z zawiści i ohydnej zazdrości, która przepełnia moje czarne serce.
Przyznaję, że z pewną konsternacją zacząłem przypominać sobie lubelskie legendy i opowieści, które gdzieś tam kiedyś czytałem lub słyszałem od Najstarszych Starowinek, ale nic o Koniu Lubelskim w nich nie było.
Zacząłem więc opowiadać legendę o tym, jak to za szwedzkiego Potopu, polscy rycerze użyli tegoż sposobu, by zamek lubelski zdobyć, który jako miasto starego Priama zdobyty została przez podstęp zmyślnego Laertydy i pan Wołodyjowski wraz z imć Zagłobą, niczym bogom podobni Achajowie, nim jeszcze Różanopalca Bogini Jutrzenki zorze na niebie zapaliła, z brzucha onego konia wyskoczyli i załogę szwedzką w pień wysiekli.
Nic podobnego! Jakżeż się w prostactwie swym myliłem! Czytelniku Drogi - to, bowiem, była SZTUKA! Jak żywa! nNic to, że nieco na pierwszy rzut oka (na drugi zresztą też) gumowa!
Efekt dla mojego zdrowego (jak skromnie ośmielam się przypuszczać) rozsądku był porównywalny do zderzenia Titanica z górą lodową - taki stan specyficzny, kiedy wiesz, że coś jest nie tak a jednak starasz się udawać, że wszystko nadal gra. Szczególnie po przeczytaniu poniższego opisu:
Nie umniejszając wielkości dzieła z poniższego opisu wyciąłem nazwisko autora - niechaj pegaz jego natchnienia ponosi go w krainy śmiertelnym niedostępne! Tak na wszelki wypadek. Uznajmy, że to z zawiści i ohydnej zazdrości, która przepełnia moje czarne serce.