Miałem dość mojej starej Niemry. Fakt, była po niemiecku akuratna, stateczna, przewidywalna i .... kompletnie nudna. Już nawet nie dlatego, że nie dawała mi satysfakcji, przede wszystkim dlatego, że ten związek trwał ponad 3 lata. A dla mnie to i tak dość długo. Tęskniłem do jakiejś odmiany. Z doświadczenia wiem, że Japonki potrafią dać facetowi sporo przyjemności a ze związku z Czeszką wyniosłem bardzo miłe wspomnienia. Nie miałem jednak nigdy dotąd Francuzki. Kapryśnej, pełnej temperamentu, zaskakującej na każdym kroku i nieprzewidywalnej.
Postanowiłem więc poszukać właśnie takiej. I znalazłem. W dość atrakcyjnym jeszcze wieku, ale po przejściach. No cóż. Mój portfel sprawia, że nie jestem pod tym względem wybredny. Sam zresztą też już jestem w średnim wieku. Dokonałem więc szybkiego wyboru i kalkulacji - odpowiedź brzmiała: stać mnie! I tak właśnie stałem się właścicielem Renault Laguna Ph II, zwanej przez większość kierowców Królową Serwisu, o pięknym srebrno - jakimś tam kolorze. Jak każdy facet odróżniam tylko trzy kolory - mniejsza o to jakie. W każdym razie, moja Franca okazała się utrzymanką całkiem niedrogą (jak na stan i wiek). Wymiana hamulców i przegubów, regeneracja alternatora i kilka małych elektrycznych usterek i autko jest prawie kompletnie sprawne (podnoszenie szyby od strony pasażera nadal nie działa). Czeka ją jeszcze mała operacja plastyczna. Poprzedni użytkownik wjechał chyba pod jakąś ciężarówkę, bo maska była porysowana a zderzak pamiętał lepsze czasy i świecił dziurą na samym środku. Na szczęście na szrocie znalazł się dawca organów w postaci angielskiego topielca, który dokonał żywota gdzieś na południu Albionu. Stał smętnie z reflektorami pełnymi szlamu i wybitymi szybami. Za to maska i zderzak były kompletnie nienaruszone i akurat w takim samym dziwacznym kolorze co mojej Reni. Po krótkich negocjacjach, za przystępną cenę, równą pomalowaniu jednego elementu przez lakiernika, maska została przykręcona do mojego autka, a zderzak trafił do bagażnika. Poza tym wiem już gdzie można kupić resztę części w razie czego. Tak więc moja francuska przygoda, z przerwą na serwis klimatyzacji trwa już prawie tydzień. Chwilowo jest bardzo wygodnie, chociaż momentami zatrzeszczy jakiś plastik, miękko, jak we wszystkich samochodach z kraju nad Sekwaną i dość temperamentnie. Silnik z turbodoładowaniem pozwala na całkiem dynamiczną jazdę miejską, nie doprowadzając do bankructwa zużyciem paliwa. Po naprawie klimatyzacji jest nawet dość komfortowo. Chociaż przyznaję, że trzeba się przyzwyczaić do kilku rozwiązań, takich jak na przykład karta, zastępująca kluczyk. Do tej pory ruszając i zatrzymując się szukam odruchowo kluczyka co wywołuje zabawne komentarze mojej starszej pociechy.
Nie jest to samochód marzeń i coś czuję, że nasz romans nie będzie długotrwały, ale z pewnością daje się lubić. W każdym razie przejechałem bezawaryjnie 200 km. Co niektórzy malkontenci uważają, w przypadku tego modelu, za spory sukces. To pewnie dlatego, że sami jeżdżą twardymi i nudnymi niemieckimi samochodami, wymyślonymi tylko po to, żeby bolały nas tyłki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz