I po świętach. Z całą ich dość ckliwą i odrealnioną otoczką. Nadal jednak uwielbiam Boże Narodzenie. Nie tylko podoba mi się to, że chodzą sobie śnieżynki po centrach handlowych (niektóre przyznaję warte grzesznych myśli), ale rzeczywiście jakoś staramy się być chyba odrobinę dla siebie lepsi. Nawet sąsiad który z reguły ledwie odburkuje jakieś "bry" na schodach teraz bardziej wylewny się stał. No ale podobno nawet zwierzęta ludzkim głosem mówią w taki czas. Nie dotyczy to tylko kierowców. Nadal denerwujemy się, złościmy i miotamy w tych naszych wspaniałych maszynach i rodzą się w nas mordercze instynkty. Tu nadal trwa wyścig zbrojeń, zimna wojna i walka o byt. Swoją drogą paradoks - nawet najspokojniejszy facet i najbardziej pokojowo nastawiony, za kółkiem przeradza się w krwiożerczą bestię. Mnie też to dotyka - jestem przecież cholerykiem i okropnym padalcem - a nawet jak twierdzi Ktoś bardzo mi Bliski, mam skłonności do zachowań agresywnych. Widzę więc w lusterku wstecznym jak uszy nieco się wydłużają i porastają sierścią, łapy na kierownicy zmieniają się w szpony i tylko nie mam śmiałości zerknąć na pysk. I szukam okazji żeby przez otwarte okno kląć na całe gardło jakiegoś dupka, który w tym całym rozgardiaszu zapomina o regułach jazdy i przepisach.
No dobra. Ale zakupy przedświąteczne to cholerna paranoja i każdemu może się zdarzyć. Poza tym mamy już w pamięci zeszłoroczne składanie życzeń więc i teraz myśli mamy zajęte układaniem formułki pasującej do okazji. Przynajmniej to mam z głowy. Specjalnie się nie starać i mówić to co się myśli. tak najlepiej zamiast wyszukanych.
Całe szczęście, że dzieciaki mają na nas jakiś taki wpływ łagodzący. Miło się uśmiechają i czekają (nieco denerwująco niecierpliwe) na swoje wymarzone prezenty. Jeszcze tylko w Boże Narodzenie obowiązkowa wizyta w szopce i już... powoli emocje nawet w nich opadają podgrzane nieco płonącym deserem w Vanilla Cafe (taka kryptoreklama, ale lubię tam chodzić - mają niezłe ciasta i niesamowite lodowe desery) .
Nic nie poradzę na swoje ograniczone widzenie. Może mógłbym nieco rozszerzać horyzonty i słuchać np bardzo nowoczesnej muzyki symfonicznej (nadal wydaje mi się, że na romantyzmie się kończy jakoś muzyka poważna) lub chodzić na wystawy - o pardon! instalacje - artystów awangardy sztuki. Tylko po co. Gdzieś na reklamie (sic!) widziałem jak grupa zwiedzających takąż wystawę myli wieszak na ciuchy z artystyczną instalacją. Gdzieś przecież musi być wyraźna granica między sacrum a profanum - między sztuką a szaleństwem.
I tak święta, które przecież są na pamiątkę czegoś co dwa tysiące lat temu stało się gdzieś w Azji Mniejszej i nie było chyba najbłahszym wydarzeniem w dziejach świata, nie polegają wcale na kupowaniu ton jedzenia (wytłumaczcie to proszę żonom i matkom - he he - powodzenia), śpiewaniu kolęd (uwielbiam ryczeć kolędy! nawet nic, że fałszuję - są super!), całym tym zabieganiu, sprzątaniu i uśmiechaniu się do siebie, nieco fałszywym. Na czym polegają? A to już pewnie dla każdego będzie inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz