Może i dobrze że istnieje taki dzień. Inaczej zapominalibyśmy na codzień jakim językiem mówimy. Pomijam już to że w pracy często mówimy po angielsku, niemiecku czy swahili, albo i w językach typowo korporacyjnych, których nikt poza daną korporacją nie rozumie.
Tak więc z okazji miedzynarodowego dnia języka ojczystego we wszystkich prawie lub wszystkich kompletnie czasopismach i portalach pojawiły się odpowiednie artykuły "chroniące" nasz język i ubolewające nad jego stanem. Nad jednym pozwolę sobie poznęcać się nieco.
Po przeczytaniu w ostatnim numerze "Do Rzeczy" artykułu pani redaktor Teresy Stylińskiej - "Angielski w polskim przebraniu" - naszły mnie pewne wątpliwości natury merytorycznej co do sensowności tego typu publikacji. Nie chodzi tu o fakt obrony przez zaśmiecaniem naszej mowy przez obco brzmiące słowa. To rzeczywiście mania korporacyjnego życia i karygodne gonienie za "zachodnimi" wzorcami. Z drugiej strony nasz język rozwija się i nadal jest żywy, nic więc dziwnego, że czerpie z innych języków słowa, które asymiluje i wypełnia nimi luki w naszych słownikach. I jest to proces normalny w rozwoju każdego języka. Dlatego słowa takie jak komputer czy telefon wrosły w nasze słownictwo i nikt nie uznaje ich za obce i niepoprawne makaronizmy. Poza tym nazywanie komputera inteligentną skrzynką lub telefonu gadającym pudełkiem, byłoby jeszcze większym wypaczeniem niż przyjęcie tych nazw za swoje. Dlatego w specjalistycznym słownictwie, do jakiego możemy z pewnością zaliczyć terminy informatyczne, jest normalne że przyjmiemy w końcu słowa takie jak host czy e-mail - choćby dlatego, że są w powszechnym użyciu od lat i wrastają w krajobraz naszego języka potocznego. Takie "potworki" natomiast jak kołczing czy słynny Dablju (w odniesieniu do G.W.Bush'a), powinny być natomiast piętnowane jako idiotyzmy. Tu zgadzam się w całości z autorką. nie mogę się zgodzić z przesadą z jaką ta z kolei znęca się nad słowem relacje. Według pani redaktor bowiem jest to słowo pochodzące z języka angielskiego o jednym i niezmiennym znaczeniu. Relacja to dla pani redaktor jedynie opowiadanie o jakimś wydarzeniu i mówienie o relacjach np. małżeńskich jest błędem niewybaczalnym. Otóż słowo to, w mojej skromnej opinii, ma również drugie znaczenie - relacja czyli właśnie więź, zależność, stosunek jednej strony tejże relacji do drugiej. I w tym znaczeniu słowo to jest używane od lat. Nie jest ono również w żadnym wypadku słowem pochodzenia angielskiego. Bynajmniej. W tym znaczeniu (więzi, stosunku itd.) pochodzi ono z łaciny i stamtąd też trafiło do języka angielskiego i polskiego. Zacytuję tu dla dowodu Akwinatę, który pisze iż: Relatio - est ordo unius ad aliam.Omnis relatio est dependentia (De Potentia 7, 9c) Czyli w wolnym tłumaczeniu : Relacja jest przyporządkowaniem jednej rzeczy do innej. Każda relacja jest zależnością. To akurat piewszy cytat, jaki znalazłem na potwierdzenie mojej tezy, ale ręczę że jest ich więcej, zarówno w pismach doktorów Kościoła jak i klasyków literatury rzymskiej. Tak więc jeżli mamy oczyszczać słownictwo w trosce o nasz język uważam, że należy robić to zachowując umiar w naszych zapędach, chociażby po to, żeby nie wylać dziecka z kąpielą i zamiast udoskonalenia jęzka, nie zubażać go bez wyraźnej potrzeby.
Tak więc z okazji miedzynarodowego dnia języka ojczystego we wszystkich prawie lub wszystkich kompletnie czasopismach i portalach pojawiły się odpowiednie artykuły "chroniące" nasz język i ubolewające nad jego stanem. Nad jednym pozwolę sobie poznęcać się nieco.
Po przeczytaniu w ostatnim numerze "Do Rzeczy" artykułu pani redaktor Teresy Stylińskiej - "Angielski w polskim przebraniu" - naszły mnie pewne wątpliwości natury merytorycznej co do sensowności tego typu publikacji. Nie chodzi tu o fakt obrony przez zaśmiecaniem naszej mowy przez obco brzmiące słowa. To rzeczywiście mania korporacyjnego życia i karygodne gonienie za "zachodnimi" wzorcami. Z drugiej strony nasz język rozwija się i nadal jest żywy, nic więc dziwnego, że czerpie z innych języków słowa, które asymiluje i wypełnia nimi luki w naszych słownikach. I jest to proces normalny w rozwoju każdego języka. Dlatego słowa takie jak komputer czy telefon wrosły w nasze słownictwo i nikt nie uznaje ich za obce i niepoprawne makaronizmy. Poza tym nazywanie komputera inteligentną skrzynką lub telefonu gadającym pudełkiem, byłoby jeszcze większym wypaczeniem niż przyjęcie tych nazw za swoje. Dlatego w specjalistycznym słownictwie, do jakiego możemy z pewnością zaliczyć terminy informatyczne, jest normalne że przyjmiemy w końcu słowa takie jak host czy e-mail - choćby dlatego, że są w powszechnym użyciu od lat i wrastają w krajobraz naszego języka potocznego. Takie "potworki" natomiast jak kołczing czy słynny Dablju (w odniesieniu do G.W.Bush'a), powinny być natomiast piętnowane jako idiotyzmy. Tu zgadzam się w całości z autorką. nie mogę się zgodzić z przesadą z jaką ta z kolei znęca się nad słowem relacje. Według pani redaktor bowiem jest to słowo pochodzące z języka angielskiego o jednym i niezmiennym znaczeniu. Relacja to dla pani redaktor jedynie opowiadanie o jakimś wydarzeniu i mówienie o relacjach np. małżeńskich jest błędem niewybaczalnym. Otóż słowo to, w mojej skromnej opinii, ma również drugie znaczenie - relacja czyli właśnie więź, zależność, stosunek jednej strony tejże relacji do drugiej. I w tym znaczeniu słowo to jest używane od lat. Nie jest ono również w żadnym wypadku słowem pochodzenia angielskiego. Bynajmniej. W tym znaczeniu (więzi, stosunku itd.) pochodzi ono z łaciny i stamtąd też trafiło do języka angielskiego i polskiego. Zacytuję tu dla dowodu Akwinatę, który pisze iż: Relatio - est ordo unius ad aliam.Omnis relatio est dependentia (De Potentia 7, 9c) Czyli w wolnym tłumaczeniu : Relacja jest przyporządkowaniem jednej rzeczy do innej. Każda relacja jest zależnością. To akurat piewszy cytat, jaki znalazłem na potwierdzenie mojej tezy, ale ręczę że jest ich więcej, zarówno w pismach doktorów Kościoła jak i klasyków literatury rzymskiej. Tak więc jeżli mamy oczyszczać słownictwo w trosce o nasz język uważam, że należy robić to zachowując umiar w naszych zapędach, chociażby po to, żeby nie wylać dziecka z kąpielą i zamiast udoskonalenia jęzka, nie zubażać go bez wyraźnej potrzeby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz