niedziela, 4 maja 2014

Machia - przerwotny obraz natury ludzkiej według Machulskiego

Większość rodaków w czas Wielkiej Majówki zajmuje się grillowaniem mięsa wszelakiego, kiełbas, ryb, warzyw i co tam jeszcze wpadnie im w ręce. Niestety wczorajszy dzień nie nastrajał na pikniki. Było mrocznie, szaro i mokro od samego świtu po zmierzch. Jaki więc dzień byłby lepszy na rozważania o istocie natury ludzkiej? Wieczór poświęciłem na właśnie takie rozmyślania filozoficzne w Teatrze Starym. Przyznaję, że zdobycie biletu w środę po południu graniczyło z cudem, więc i tak byłem zadowolony, bo jeszcze zostały 3 czy 4 miejsca w lożach na przedpremierowe przedstawienie.

Ostatni raz byłem w tym budynku bodaj 40 lat temu, kiedy jeszcze istniało tu, już wówczas podupadające, kino. Jak w prawie każdy niedzielny poranek, z ojcem szliśmy do kina na "co tam akurat grali" dla dzieci. Przyznaję, że wiele się zmieniło i to na korzyść - odrestaurowane wnętrze, kameralne i przytulne, sprawia, że można oddawać się sztuce całkowicie. Za wyjątkiem miejsc w lożach.
Przyznaję, że nie mam za bardzo pomysłu, jaka idea przyświecała projektantowi, kiedy w lożach ustawiał drugi rząd krzeseł. Na myśl przychodzi co prawda kilka możliwości  - na przykład :
a) są to miejsca dla drużyny koszykarskiej, która w innym wypadku zasłaniałaby wszystkim pozostałym widok na scenę,
b) są to miejsca dla znudzonych chłopaków, przyciągniętych tu siłą przez fanatyczki teatru, które tylko w ten sposób można namówić na bliższy kontakt fizyczny,
c) są to miejsca dla par, które kompletnie nie interesują się tym co się dzieje na scenie, za to bardziej interesują się uprawianiem seksu w miejscach publicznych.
W moim wypadku punkt b) i c) odpada a mimo wysiłków pana od WF w liceum, koszykarzem nie jestem i moje 1,76 cm wzrostu  powodowało, że siedząc w fotelu widziałem jedynie lewy róg sceny. A mimo wszelkich ekstrawagancji nowoczesnego teatru, żaden z reżyserów nie wpadł na pomysł, aby całą akcję sztuki, umieścić właśnie w tym miejscu. Nie pomogła nawet poduszka, którą teatr zapewnia dla hobbitów przychodzących akurat na przedstawiania. Ba!  Nie pomogło nawet kilka poduszek!
Spędziłem więc nieomal dwie godziny (sic!) w pozycji pół stojącej, pół wiszącej, nad fotelem pierwszego rzędu loży, co musiało wyglądać tyleż śmiesznie, co groteskowo, a z pewnością siedzący przede mną mieli wrażenie, że za chwilę coś ciężkiego zwali im się na głowy. Pomijając ból kręgosłupa i nienaturalne skrzywienie lędźwi, było warto.


Machia, najnowsze dzieło Juliusza Machulskiego, opowiada o Niccolo Machiavellim, miernym polityku, kiepskim dyplomacie i piewcy Caesare Borgii, najbardziej znanym jako autor podręcznika dla tyranów.
I na cytatach z tego traktatu oraz historii współczesnej mu Italii cała sztuka się opiera. Scenografia minimalistyczna i statyczna wskazuje dokładnie rok i miejsce akcji zapisane na mapie leżącej na stole (o ile oczywiście widz widzi ten fragment sceny ze swojej loży!).  
Sam messer Machiavelli, grany przez, jak zwykle świetnego, Adama Ferencego, nie jest demoniczny ani odpychający, jest zmęczonym kolejami swojego życia człowiekiem, o wielkiej wiedzy i posiadającym wizję, której nie potrafił wprowadzić w czyn.  Jest postacią tyleż tragiczną, co groteskową, w przekonaniu o swojej wyjątkowości. Obok niego na scenie pojawiają się Francesco Tarugi - brawurowa kreacja Piotra Głowackiego - nieco głupkowaty sekretarz, będący ucieleśnieniem oślizłego i lizusowatego urzędniczyny, oraz Barbera -  zmysłowa i zwiewna kochanka Machiavellego, grana przez Martę Ledwoń.
Machiavelli według Machulskiego, pokazuje się nam wybitnie mało skutecznym, jak na człowieka, który napisał księgę, mającą innym pokazywać jak sprawować władzę. Jego wizja jest tylko teorią, której nie potrafi wprowadzać w czyn. Oczywiście sztuka nie jest filozoficznym traktatem na temat natury ludzkiej i nie ma rozstrzygać odwiecznego dylematu czy człowiek jest z gruntu swojego jestestwa dobry, czy zły. Autor stawia raczej pytanie - co po nas zostaje i co będzie cenzusem naszego życia według potomnych. Jak w przypadku Machiavellego - w zapomnienie poszły jego wysiłki jako dyplomaty, polityka, urzędnika i człowieka, znamy go tylko jako piewcę tyranii, człowieka, który gloryfikuje zło w sprawowaniu władzy, pozbawionego moralności i jakiejkolwiek etyki autora "Księcia".
Oczywiście reżyser nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził do sztuki elementów komicznych, które z powodzeniem równoważą filozoficzne zadęcie samego Machiavellego. Dlatego kilka razy, pomimo bólu kręgosłupa, uśmiechnąłem się szczerze i szeroko.
W każdym razie przedstawienie jest godne obejrzenia. Szczególnie polecam prawnikom, którzy doskonale znają "Księcia" ze studiów, a polityków zaciągnąłbym na nie siłą  - jakaś wycieczka zorganizowana  z Sejmu?  - niech patrzą jak będą wyglądali pod koniec kariery i niech uczą się, że każde słowo jakie wypowiadają i każda myśl jaką chcą wprowadzać w życie, ma swoją cenę i  będzie przyczynkiem do ich sławy lub niesławy. Verba vana non loqui!

Machia - reżyseria Juliusz Machulski, Machia - Adam Ferency, Francesco Tarugi - Piort Głowacki, Barbera - Marta Ledwoń, Teatr Stary Lublin 03.05.2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz