Szkoła jak powszechnie wiadomo kształci i naucza. A dla rodziców istnieją w szkole, aby ich kształcić oczywiście, takie rzeczy jak wywiadówki. Z reguły są to dość nudnawe spotkania, które zarówno wychowawcy jak i rodzice traktują jako zło konieczne, a uczniowie, często jako dopust boży.
Dziś nauczyłem się, że jestem mało inteligentny, czyli nie owijając w bawełnę głupi. Przyznaję, że przez chwilę poczułem się znów jak uczeń w podstawówce. Tyle, że wtedy pan od historii mógł mi prosto w oczy powiedzieć, że jestem głupi jak but z lewej nogi a teraz usłyszałem to w nieco bardziej zawoalowanej formie. No ostatecznie mam za sobą niezłą edukację i kilkadziesiąt lat więcej, szacunek się więc należy.
W klasie mojej córy KONFLIKT narasta, odkąd dyrekcja szkoły stwierdziła, że zrobi sobie klasę sportową. Część dzieci "WueFistka" zakwalifikowała do zajęć z koszykówki a część nie. Traf chciał, że z naszej klasy najwięcej było chętnych. W tej liczbie i moje młode, stwierdziło, że chce i będzie i w ogóle, to jest to o czym marzyło. Przyznaję, że miałem mieszane uczucia, ale w końcu czemu nie? Nie podpisuje cyrografu, nie bierze ślubu z koszykówką. Będzie jej sprawiało frajdę to ok. Nie? To zmieni profil. A może będzie kiedyś chciała grać na serio? Ostatecznie to nie jest upośledzenie być sportowcem.
Dlatego z "naszej" klasy postanowiono zrobić sportową, a dzieci, które nie chcą lub nie mogą przenieść do innych klas. Oczywiste jest, że rodzice dzieci, które nie zdecydowały się na "karierę sportową" wyrazili obawę, że ich pociechy trafią do klas, w których będą występowały jako "mniejszość", przez co znajdą się na marginesie. Natomiast dzieci, jak to dzieci, szybko podchwyciły ton od rodziców i z charakterystycznym dla siebie okrucieństwem zaczęły wymieniać się uwagami o tym, że ci w sportowej to głupole i mięśniaki a ci, co nie, to fajtłapy. Normalne. Każdy kiedyś był przezywany lub przezywał.
Tak więc to było już drugie zebranie na temat KONFLIKTU w ciągu miesiąca
Jak zwykle spóźniony wpadłem w połowie bitwy pomiędzy dyrekcją a rodzicami. Uniknąwszy zręcznie argumentów obu stron, latających w powietrzu, usadowiłem się w łąwce i postarałem się być niewidocznym, co przy moim gabarycie wychodzi kiepsko. Po chwili jednak, jak wiem obecnie - z wrodzonej głupoty, włączyłem się do dyskusji.Oberwało mi się trochę jako temu, którego dziecko będzie mięśniakiem i ogólnie brakowało tylko, żeby ktoś rzucił we mnie gąbką, bo wtrącam się w nie swoje sprawy. Przymknąłem więc jadaczkę, mrucząc pod nosem łacińskie maksymy na temat zależności długości dyskusji od stanu dysputantów i starałem się znów wyglądać niepozornie.
Wtedy pani, zapewne w celu załagodzenia rosnących emocji, stwierdziła, że "część rodziców na szczęście poszła po rozum do głowy i nie zgodziła się na to, żeby ich dzieci szły do klasy sportowej". Po tym stwierdzeniu, reszta "inteligentnych inaczej" rodziców spoglądała na siebie, nie bardzo wiedząc co począć, więc zacząłem swój wywód: "Jako przedstawiciel tych rodziców, którzy są mniej inteligentni bo nie poszli "po rozum do głowy", chciałbym powiedzieć...." Na co zostałem zrugany, że wkładam w usta pani słowa, których nie powiedziała. Na takie dictum odburknąłem, że "niczego, nikomu nie wkładam do ust, a jedynie wyrażam swoją opinię oraz interpretację słów, które słyszałem, do której mam pełne prawo" czym zakończyłem wymianę zdań. Nie obyło się później bez ironii, którą rozpoznaję na milę, co zniosłem ze stoickim powarkiwaniem. Mimo wszystko nadal czuję pewien niesmak. Sądziłem, że edukację na poziomie podstawowym mam już od dawna za sobą, a tu proszę, okazuje się że nawet tak starego konia jak ja, można jeszcze czegoś nauczyć. Po pierwsze, nie ma co się odzywać nie pytanym a po drugie, każdy kto wpadł między wrony i nie kracze jak one, jest głupi. Szkoda tylko, że od zarodka wpajam moim dwóm wampirzycom nieco inną filozofię. I chyba pozostanę przy swojej podstawie programowej. Ta nowa nie bardzo mi odpowiada.
Dziś nauczyłem się, że jestem mało inteligentny, czyli nie owijając w bawełnę głupi. Przyznaję, że przez chwilę poczułem się znów jak uczeń w podstawówce. Tyle, że wtedy pan od historii mógł mi prosto w oczy powiedzieć, że jestem głupi jak but z lewej nogi a teraz usłyszałem to w nieco bardziej zawoalowanej formie. No ostatecznie mam za sobą niezłą edukację i kilkadziesiąt lat więcej, szacunek się więc należy.
W klasie mojej córy KONFLIKT narasta, odkąd dyrekcja szkoły stwierdziła, że zrobi sobie klasę sportową. Część dzieci "WueFistka" zakwalifikowała do zajęć z koszykówki a część nie. Traf chciał, że z naszej klasy najwięcej było chętnych. W tej liczbie i moje młode, stwierdziło, że chce i będzie i w ogóle, to jest to o czym marzyło. Przyznaję, że miałem mieszane uczucia, ale w końcu czemu nie? Nie podpisuje cyrografu, nie bierze ślubu z koszykówką. Będzie jej sprawiało frajdę to ok. Nie? To zmieni profil. A może będzie kiedyś chciała grać na serio? Ostatecznie to nie jest upośledzenie być sportowcem.
Dlatego z "naszej" klasy postanowiono zrobić sportową, a dzieci, które nie chcą lub nie mogą przenieść do innych klas. Oczywiste jest, że rodzice dzieci, które nie zdecydowały się na "karierę sportową" wyrazili obawę, że ich pociechy trafią do klas, w których będą występowały jako "mniejszość", przez co znajdą się na marginesie. Natomiast dzieci, jak to dzieci, szybko podchwyciły ton od rodziców i z charakterystycznym dla siebie okrucieństwem zaczęły wymieniać się uwagami o tym, że ci w sportowej to głupole i mięśniaki a ci, co nie, to fajtłapy. Normalne. Każdy kiedyś był przezywany lub przezywał.
Tak więc to było już drugie zebranie na temat KONFLIKTU w ciągu miesiąca
Jak zwykle spóźniony wpadłem w połowie bitwy pomiędzy dyrekcją a rodzicami. Uniknąwszy zręcznie argumentów obu stron, latających w powietrzu, usadowiłem się w łąwce i postarałem się być niewidocznym, co przy moim gabarycie wychodzi kiepsko. Po chwili jednak, jak wiem obecnie - z wrodzonej głupoty, włączyłem się do dyskusji.Oberwało mi się trochę jako temu, którego dziecko będzie mięśniakiem i ogólnie brakowało tylko, żeby ktoś rzucił we mnie gąbką, bo wtrącam się w nie swoje sprawy. Przymknąłem więc jadaczkę, mrucząc pod nosem łacińskie maksymy na temat zależności długości dyskusji od stanu dysputantów i starałem się znów wyglądać niepozornie.
Wtedy pani, zapewne w celu załagodzenia rosnących emocji, stwierdziła, że "część rodziców na szczęście poszła po rozum do głowy i nie zgodziła się na to, żeby ich dzieci szły do klasy sportowej". Po tym stwierdzeniu, reszta "inteligentnych inaczej" rodziców spoglądała na siebie, nie bardzo wiedząc co począć, więc zacząłem swój wywód: "Jako przedstawiciel tych rodziców, którzy są mniej inteligentni bo nie poszli "po rozum do głowy", chciałbym powiedzieć...." Na co zostałem zrugany, że wkładam w usta pani słowa, których nie powiedziała. Na takie dictum odburknąłem, że "niczego, nikomu nie wkładam do ust, a jedynie wyrażam swoją opinię oraz interpretację słów, które słyszałem, do której mam pełne prawo" czym zakończyłem wymianę zdań. Nie obyło się później bez ironii, którą rozpoznaję na milę, co zniosłem ze stoickim powarkiwaniem. Mimo wszystko nadal czuję pewien niesmak. Sądziłem, że edukację na poziomie podstawowym mam już od dawna za sobą, a tu proszę, okazuje się że nawet tak starego konia jak ja, można jeszcze czegoś nauczyć. Po pierwsze, nie ma co się odzywać nie pytanym a po drugie, każdy kto wpadł między wrony i nie kracze jak one, jest głupi. Szkoda tylko, że od zarodka wpajam moim dwóm wampirzycom nieco inną filozofię. I chyba pozostanę przy swojej podstawie programowej. Ta nowa nie bardzo mi odpowiada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz