Właśnie przeczytałem artykuł o najnowszych odkryciach archeologicznych w trakcie remontu kościoła farnego w Kazimierzu Dolnym. Jak zwykle w takich wypadkach natrafia się na rzeczy o których zapomniano w ciągu wieków i przebudowywania miasteczka i kościoła. Nieodkryte do tej pory krypty, miejsca pochówku i przedmioty, które przeleżały tam setki lat.
http://kazimierzdolny.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1290179,zobacz-co-odkryli-archeolodzy-w-kosciele-farnym-w,id,t.html
Wszystko to bardzo rozbudza wyobraźnię i sprawia, że moja pasja historyka wyłazi ze mnie ku przerażeniu zmuszonych słuchać moich wywodów na temat lub niekoniecznie na temat.
Ale Kazimierz to dla mnie znacznie więcej. To część mnie samego - mojego dzieciństwa i mojej teraźniejszości. Miałem to szczęście, że moi dziadkowie mieszkali jakieś kilkanaście kilometrów od Kazimierza i ojciec zabierał smarkacza motocyklem nad Wisłę i pobłażliwie pozwalał mi na wałęsanie się po miasteczku, z policzkami wypchanymi najczęściej kogutem z ciasta (którego można było kupić na rynku w chyba jedynym wtedy sklepie) i wyobraźnią, jak to u dzieci - większą niż rozsądek.
To wtedy zakochałem się w tym miejscu. W wąskich uliczkach przy rynku, prowadzących w nieznane i zapraszających do spacerów, kamienicach (wtedy jeszcze nie tak iluminowanych i ślicznie odnowionych) których frontony były świadkami tylu zdarzeń. To jedno z tych nielicznych miejsc gdzie przeszłość jest cudownie teraźniejsza i bliska. Chodząc po brukowanych uliczkach mam wrażenie, że kamienie pamiętają ludzi, którzy przechodzili tędy przez wieki, zostawiając w nich część siebie i opowiadają na swój milczący sposób historie o których nikt inny nie pamięta.
Kiedy siedzi się na murku przy ulicy prowadzącej do kościoła i patrzy na rynek w ciepłą letnią noc, można zobaczyć cienie jarmarków, które odbywały się tutaj od setek lat. Wszystkie te zjawy - kupców i kupujących, kuglarzy i wydrwigroszów, rzemieślników i chłopów, bogaczy i żebraków - były kiedyś ludźmi zabieganymi za swoimi sprawami, kochającymi i nienawidzącymi, żyjącymi dobrze lub źle - a potem wszyscy oni przepadli gdzieś w wielkim wirze czasu. Można pewnie zaleźć tu również cienie tych, których groby odkryto kilka dni temu. Kto wie? To jest historia, której w szkole nikt nie uczy, historia o której można jedynie przeczytać ogólnie w wyspecjalizowanych pracach, napisanych językiem, którego nikt poza kilkoma zwariowanymi historykami nie rozumie. A tu można ją dotknąć palcami, poczuć wszystkimi zmysłami i stać sie jej częścią.
Nie dziwię się wszystkim tym, którzy wydają krocie na domy w okolicy tego miasteczka. Sam jeśli tylko mam okazję wracam tu po to, żeby oderwać się od rzeczywistości, odpocząć chociaż chwilę i odbyć swoistą podróż w czasie. A czas zwalnia, zatrzymuje się posłuszny magii tego miejsca, wracając do chwil, które pamiętam tak dobrze i wspomnień, które na nowo zaczynają żyć we mnie i tworzyć nowe. I każda chwila tu spędzona sprawia, że moje myśli stają się częścią opowieści tego miasta. Nawet jeśli niewielką i tylko mi samemu znaną.
http://kazimierzdolny.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1290179,zobacz-co-odkryli-archeolodzy-w-kosciele-farnym-w,id,t.html
Wszystko to bardzo rozbudza wyobraźnię i sprawia, że moja pasja historyka wyłazi ze mnie ku przerażeniu zmuszonych słuchać moich wywodów na temat lub niekoniecznie na temat.
Ale Kazimierz to dla mnie znacznie więcej. To część mnie samego - mojego dzieciństwa i mojej teraźniejszości. Miałem to szczęście, że moi dziadkowie mieszkali jakieś kilkanaście kilometrów od Kazimierza i ojciec zabierał smarkacza motocyklem nad Wisłę i pobłażliwie pozwalał mi na wałęsanie się po miasteczku, z policzkami wypchanymi najczęściej kogutem z ciasta (którego można było kupić na rynku w chyba jedynym wtedy sklepie) i wyobraźnią, jak to u dzieci - większą niż rozsądek.
To wtedy zakochałem się w tym miejscu. W wąskich uliczkach przy rynku, prowadzących w nieznane i zapraszających do spacerów, kamienicach (wtedy jeszcze nie tak iluminowanych i ślicznie odnowionych) których frontony były świadkami tylu zdarzeń. To jedno z tych nielicznych miejsc gdzie przeszłość jest cudownie teraźniejsza i bliska. Chodząc po brukowanych uliczkach mam wrażenie, że kamienie pamiętają ludzi, którzy przechodzili tędy przez wieki, zostawiając w nich część siebie i opowiadają na swój milczący sposób historie o których nikt inny nie pamięta.
Kiedy siedzi się na murku przy ulicy prowadzącej do kościoła i patrzy na rynek w ciepłą letnią noc, można zobaczyć cienie jarmarków, które odbywały się tutaj od setek lat. Wszystkie te zjawy - kupców i kupujących, kuglarzy i wydrwigroszów, rzemieślników i chłopów, bogaczy i żebraków - były kiedyś ludźmi zabieganymi za swoimi sprawami, kochającymi i nienawidzącymi, żyjącymi dobrze lub źle - a potem wszyscy oni przepadli gdzieś w wielkim wirze czasu. Można pewnie zaleźć tu również cienie tych, których groby odkryto kilka dni temu. Kto wie? To jest historia, której w szkole nikt nie uczy, historia o której można jedynie przeczytać ogólnie w wyspecjalizowanych pracach, napisanych językiem, którego nikt poza kilkoma zwariowanymi historykami nie rozumie. A tu można ją dotknąć palcami, poczuć wszystkimi zmysłami i stać sie jej częścią.
Nie dziwię się wszystkim tym, którzy wydają krocie na domy w okolicy tego miasteczka. Sam jeśli tylko mam okazję wracam tu po to, żeby oderwać się od rzeczywistości, odpocząć chociaż chwilę i odbyć swoistą podróż w czasie. A czas zwalnia, zatrzymuje się posłuszny magii tego miejsca, wracając do chwil, które pamiętam tak dobrze i wspomnień, które na nowo zaczynają żyć we mnie i tworzyć nowe. I każda chwila tu spędzona sprawia, że moje myśli stają się częścią opowieści tego miasta. Nawet jeśli niewielką i tylko mi samemu znaną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz