A przy przystankach autobusowych
pojawiły się koksowniki. Naprawdę fajna rzecz. Stojąc na takim mrozie, można ogrzać
się odrobinę ciepłem bijącym od takiego kosza wypełnionego żarem płonących
węgli. Pewnie rzadko spotyka się to już w innych krajach. A u nas wschodnia
tradycja na szczęście nie zaginęła. Chociaż tyle lat władze chyba wstydziły się
ustawiać koksowniki i niedbałe na marznących obywateli udawały Europę. Podzielam
co prawda obawy kolegów, że będą one wielką pokusą dla studentów i małolatów,
którzy zapragną spróbowania na nich swoich sił destrukcyjnych, szczególnie w
odmiennym stanie świadomości. Ale jest ryzyko, jest zabawa. No chyba żeby postawić
przy nich patrole policji. Chłopaki nie zmarzną, ogrzeją się nawet odrobinę, a
przy okazji popilnują mienia. Same korzyści! Co prawda taki obrazek grzejących
się przy koksownikach gliniarzy będzie co bardziej pamiętliwym i starszym
przypominał grudzień roku 1981, ale zawsze można zdementować w prasie i mediach
pogłoski że mamy powtórkę z rozrywki zwanej „stanem wojennym”.
Osobiście miałem wtedy 11 lat i
nie ukrywam, że było dla mnie frajdą oglądanie wozów pancernych i czołgów na
ulicach - a tak ogólnie kompromitacja bo
trzeba je było specjalnymi lawetami ściągać do jednostki bo same wrócić nie
mogły. Mój cioteczny (3 lata starszy raptownie) do tej pory śmieje się, że kłaniałem
się ZOMO, bo pamięta skubany jak wyrżnąłem orła na Buczka (obecnie Zamojska) prosto pod
buty patrolu. Oczywiście rodzice i inni dorośli uświadamiali nas jak co się
dzieje i dlaczego, w TV spikerzy występowali w mundurach, zresztą wszyscy krzyczeli
że telewizja kłamie, słyszało się i mówiło o internowaniach (taki trudny termin
dla 11 latka), podziemiu, stojących podobno na granicy Ruskich dywizjach,
konspiracji i nadchodzącej wojnie. Ojciec przynosił do domu ulotki i
konspiracyjne pisemka, które czytałem sobie bez jego wiedzy, słuchało się po
cichu i w nocy wiadomości, łapiąc Radio Wolna Europa na starym lampiaku. I ze
zdziwieniem stwierdziłem, że rodzice przestali się kłaniać sąsiadowi, który
nagle zaczął paradować w mundurze o takim szarym, niekoniecznie wojskowym
odcieniu.
Dla mnie i moich kolegów jednak
była to zima jak każda inna, może tylko wcześniej zwoływano nas do domu i nie
pozwalano na szwędanie się gdzie popadnie, może tylko zimniej było a rodzice
byli bardziej przygaszeni i zdenerwowani, często, gęsto łajając nas bardziej
niż zasługiwaliśmy, za jakieś drobne przewinienia. I pewnie tak jak wielu moich
rówieśników nie wspominam tego okresu jako okupacji, czy totalnego zagrożenia –
z tym czym właściwie był ten system i ustrój zetknąłem się kilka lat później, z
pręgami po „gumie” na plecach, za uczestnictwo w jakiejś nielegalnej demonstracji,
czy z wlepioną naganą za noszenia znaczka, który nie podobał się nauczycielowi.
Ale wtedy już wiedziałem i widziałem więcej i nie podobało mi się wcale to, co
z tej wiedzy wynikało. Ot i z tym właśnie kojarzą mi się koksowniki.
Z drugiej strony bardzo bawią
mnie moi rówieśnicy, lub nieco młodsi ode mnie, występujący jako
prokuratorzy i sędziowie tamtych dni, usprawiedliwiający swoje stanowisko
traumatycznymi przeżyciami oraz wręcz kombatanckimi wspomnieniami. Jeśli którykolwiek
z nich mając 7 czy 5 lat działał w podziemiu, czy choćby rozrzucał ulotki
sprzeciwiające się komunie, oznacza że był oseskiem nad wiek rozwiniętym i
geniuszem niebywałym, niestety z wiekiem jak widać całość tych szans i
intelektu zaprzepaścił. Moim skromnym zdaniem to pokolenie naszych rodziców
powinno stać się ławą przysięgłych i sądem w tej sprawie. I ferować wyroki
sprawiedliwe. Już wiele lat temu.
A kontynuując przemyślenia o wojnie - miałem okazję w ubiegłym roku zwiedzać państwa byłej Jugosławii. Może nie zwiedzać jako turysta, ale troszkę inaczej, widząc codzienną pracę mieszkańców, nie ocierając się nawet o kurorty wypoczynkowe, gdzie wszystko jest dla turystów. I odrobinę integrowałem się z nimi, siedząc wieczorem przy piwie czy śliwowicy czy wychodząc na "fajkę" w trakcie pracy. Tam wojna była prawdziwa ze wszystkimi jej obliczami, niewyobrażalnie przerażającymi dla pokolenia, które jej nie doświadczyło. Stojąc na tarasie jednego z budynków, słuchałem mojego kolegi, faceta niesamowicie ciepłego i gościnnego, który opowiadał mi o tym co widział naocznie, w czym brał udział. Cholera. Nie odbieram nam prawa do martyrologii ale powinniśmy jednak dziękować losowi, że udało nam się uniknąć tego losu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz