Siedzę na fotelu i po raz kolejny przewracam kartki książki, którą skończyłem czytać. "Kafka nad morzem" Murakamiego. Nadal zastanawia mnie dlaczego sięgam po tego autora już kolejny raz. Na pierwszy rzut oka jest obcy, dla mnie przesiąkniętego naszą europejską cywilizacją, niektóre skojarzenia, skróty myślowe stają się nieznośną zadrą w sensie jaki chcę wydobyć z książki - zamiast zrozumiałych postaci i akcji, otrzymuję tajemnicę i coraz bardziej zagłębiam się w świat nierealny i nawet momentami groteskowy. Operując nawiązaniami do europejskości autor przedstawia ją w pewnego rodzaju zniekształconej perspektywie. U Murakamiego nawet shintoistyczne yokai, tak właściwe i wszechobecne w japońskich legendach i religii (a może to nawet oni - złe duchy) przybierają postać samych ikon konsumpcji zachodniego świata.
Na pozór niezrozumiałe działania postaci, szukających tego co każda zgubiła: straconej miłości, kawałka cienia, który decyduje o tym kim się jest, miejsca w życiu czy odległych wspomnień w jakiś sposób pociągają mnie wspólnotą interesów, zmuszają umysł do stawiania hipotez, szukania odpowiedzi, których odnalezienie jak się okazuje nie zawsze jest możliwe. A może nie wszystkie są rzeczywiście możliwe do odnalezienia i potrzebne?
Odwiedzając bibliotekę w której dzieje się część akcji czuję się jakbym zwiedzał klasztor pełen ksiąg w którym wiedza i umiłowanie piękna jest religią a duchy przeszłości nie napełniają strachem a nostalgią i smutkiem. I zaczynam powoli wchodzić wraz z postaciami w ich świat, będący sam w sobie wyrwą w rzeczywistości naszego, gdzie nie do końca to co istnieje, jest tym czym zdaje się być, a to co wydaje się być tylko złudzeniem nabiera rzeczywistego znaczenia. I za to właśnie lubię Murakamiego i jego powieści.
Do tego muzyka wszechobecna w całej książce i tak bardzo mi samemu bliska, sprawia że utożsamiam się z wszystkimi po trosze i w każdym, nawet w rozmawiającym z kotami starym Nakacie, odnajduję część moich wspomnień lub poszukiwań. I tym bardziej rozumiem Oshimę, kiedy mówi: "Są w życiu momenty, do których nie można wrócić, i są takie, choć jest ich bardzo niewiele, poza które nie można wyjść. Kiedy przychodzi taki moment, możemy tylko w milczeniu przyjąć, co nas spotyka, czy jest to dobre, czy złe. Takie jest życie."
Na pozór niezrozumiałe działania postaci, szukających tego co każda zgubiła: straconej miłości, kawałka cienia, który decyduje o tym kim się jest, miejsca w życiu czy odległych wspomnień w jakiś sposób pociągają mnie wspólnotą interesów, zmuszają umysł do stawiania hipotez, szukania odpowiedzi, których odnalezienie jak się okazuje nie zawsze jest możliwe. A może nie wszystkie są rzeczywiście możliwe do odnalezienia i potrzebne?
Odwiedzając bibliotekę w której dzieje się część akcji czuję się jakbym zwiedzał klasztor pełen ksiąg w którym wiedza i umiłowanie piękna jest religią a duchy przeszłości nie napełniają strachem a nostalgią i smutkiem. I zaczynam powoli wchodzić wraz z postaciami w ich świat, będący sam w sobie wyrwą w rzeczywistości naszego, gdzie nie do końca to co istnieje, jest tym czym zdaje się być, a to co wydaje się być tylko złudzeniem nabiera rzeczywistego znaczenia. I za to właśnie lubię Murakamiego i jego powieści.
Do tego muzyka wszechobecna w całej książce i tak bardzo mi samemu bliska, sprawia że utożsamiam się z wszystkimi po trosze i w każdym, nawet w rozmawiającym z kotami starym Nakacie, odnajduję część moich wspomnień lub poszukiwań. I tym bardziej rozumiem Oshimę, kiedy mówi: "Są w życiu momenty, do których nie można wrócić, i są takie, choć jest ich bardzo niewiele, poza które nie można wyjść. Kiedy przychodzi taki moment, możemy tylko w milczeniu przyjąć, co nas spotyka, czy jest to dobre, czy złe. Takie jest życie."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz