Siedzę sobie i zastanawiam się, czy to czego się uczę ma jakiś sens. W sumie i tak nigdy programistą nie zostanę (słaba głowa z matmy, a i jak sądzą niektórzy z logiką u mnie marnie), ale sprawia mi to niesamowitą frajdę. Nie mówiąc o tym, że lenistwo wymaga ciężkiej pracy - to co robiłem pół dnia obecnie zajmuje mi tylko sekundę - kliknę sobie w przycisk i już, ale musiałem ze dwa dni się męczyć żeby to oprogramować. Ot i mechanizacja w rolnictwie. Z drugiej jednak strony, jesteśmy strasznie uzależnieni od naszych maszyn. Wczoraj padły serwery w centrali w Warszawie i nasi lamerscy administratorzy nie potrafili ich podnieść przez pół dnia a my wszyscy siedzieliśmy za biurkami nie mając nawet możliwości robienia niczego sensownego. A co będzie jeśli szlag trafi systemy ZUS, szpitali, urzędów, wojska itp. ? Mało kto zdaje sobie sprawę jak bardzo jesteśmy bezradni bez elektroniki.
Właściwie to pamiętam jeszcze czasy kiedy wszystko było "analogowe" - telewizja, gazety, radio, stosunki międzyludzkie. Zabrzmię jak 80 latek ale wszystko było nieco prostsze i bardziej oczywiste w tamtych czasach. Obecnie mamy połączenie do tysięcy lub nawet milionów źródeł informacji, udostępniamy wiadomości o sobie w chmurze trylionów bajtów krążących pomiędzy komputerami na całym świecie, a koncerny internetowe skrzętnie zbierają informacje o nas i karmią nas tym co same uznają za nam potrzebne nawet bez naszej wiedzy. Paradoksalnie ułatwienie nam komunikacji wcale nie wpłynęło na jej jakość czy intensywność. Coraz bardziej jesteśmy wirtualni, a coraz rzadziej realnie udaje nam się porozmawiać z kimkolwiek. Żeby poderwać dziewczynę, kiedyś trzeba było przynajmniej wyjść z domu - teraz logujesz się na czat i dostajesz po chwili rozmowy fotki a po godzinie możesz się umówić lub jakże wygodnie "zniknąć" w sieci. Zdaje się, że nieuchronnie zmierzamy do realizacji wizji autorów scenariusza "Surogatów" - w sumie niezbyt mądrej opowieści sci-fi, która pod otoczką sensacji i fantastyki, przemyca ponure ostrzeżenie, że w wirtualnym świecie, każdy może być każdym i powoli zatracać swoje człowieczeństwo i osobowość.
Oglądam to na przykładzie moich dzieciaków - spędzanie sylwestra z koleżankami mając wolną chatę polega na włączeniu facebooka i skype, żeby pogadać z tymi którzy siedzą w domu lub na sąsiedniej prywatce.
No ale co się dziwić, kiedy sam jestem uzależniony od mojego telefonu, który sprawdza moją pocztę, podaje mi wiadomości ze wszystkich portali, zapewnia mi dostęp do muzyki, filmów, książek (co za cudowna sprawa mieć przy sobie całą bibliotekę), informuje co robią moi znajomi a nawet sam wysyła zdjęcia jakie nim robię do sieci żeby wszyscy zobaczyli gdzie jestem i co robię. Permanentna inwigilacja! Ale tak wygodna.
Właściwie to pamiętam jeszcze czasy kiedy wszystko było "analogowe" - telewizja, gazety, radio, stosunki międzyludzkie. Zabrzmię jak 80 latek ale wszystko było nieco prostsze i bardziej oczywiste w tamtych czasach. Obecnie mamy połączenie do tysięcy lub nawet milionów źródeł informacji, udostępniamy wiadomości o sobie w chmurze trylionów bajtów krążących pomiędzy komputerami na całym świecie, a koncerny internetowe skrzętnie zbierają informacje o nas i karmią nas tym co same uznają za nam potrzebne nawet bez naszej wiedzy. Paradoksalnie ułatwienie nam komunikacji wcale nie wpłynęło na jej jakość czy intensywność. Coraz bardziej jesteśmy wirtualni, a coraz rzadziej realnie udaje nam się porozmawiać z kimkolwiek. Żeby poderwać dziewczynę, kiedyś trzeba było przynajmniej wyjść z domu - teraz logujesz się na czat i dostajesz po chwili rozmowy fotki a po godzinie możesz się umówić lub jakże wygodnie "zniknąć" w sieci. Zdaje się, że nieuchronnie zmierzamy do realizacji wizji autorów scenariusza "Surogatów" - w sumie niezbyt mądrej opowieści sci-fi, która pod otoczką sensacji i fantastyki, przemyca ponure ostrzeżenie, że w wirtualnym świecie, każdy może być każdym i powoli zatracać swoje człowieczeństwo i osobowość.
Oglądam to na przykładzie moich dzieciaków - spędzanie sylwestra z koleżankami mając wolną chatę polega na włączeniu facebooka i skype, żeby pogadać z tymi którzy siedzą w domu lub na sąsiedniej prywatce.
No ale co się dziwić, kiedy sam jestem uzależniony od mojego telefonu, który sprawdza moją pocztę, podaje mi wiadomości ze wszystkich portali, zapewnia mi dostęp do muzyki, filmów, książek (co za cudowna sprawa mieć przy sobie całą bibliotekę), informuje co robią moi znajomi a nawet sam wysyła zdjęcia jakie nim robię do sieci żeby wszyscy zobaczyli gdzie jestem i co robię. Permanentna inwigilacja! Ale tak wygodna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz