niedziela, 30 kwietnia 2017

Żegnaj laleczko.

W życiu posiadacza używanego auta są tylko dwa radosne dni. Ten pierwszy, kiedy cieszymy się "nowym" nabytkiem i ten ostatni, kiedy z ulgą patrzymy jak znika z naszego życia.
Dla mnie i Czerwonej Zarazy nadszedł właśnie ten ostatni. Czas rozstania. Po ciężkich bojach o utrzymanie jej przy życiu, przelanej krwi (ostatniego dnia rozwaliłem sobie palca gdzieś i jakiś kawałek szkła w bagażniku, siniakach i wrzodach na żołądku, postanowiłem ogłosić na OLX, że mam do sprzedania czerwone autko w stanie lekkiego rozkładu i pełne usterek. Cena oczywiście była mniej więcej odpowiadająca rzeczywistemu stanowi technicznemu samochodu oraz psychicznemu właściciela. I zaczęło się. Już po 15 minutach zaczęły się telefony, te pierwsze najwyraźniej od handlarzy.
- A, panie, to co to za cena? Dam tysiaka i biorę w ciemno!
- Nie.
- A...
- Do usłyszenia.
(...)
- To ile pan opuścisz?
- Nic
- Jak nic przecież to pan tego nie sprzedasz wcale! A tu od razu gotówka!
- Bez zmian.
(...)
- A co on tam ma nie tak?
- Wszystko napisałem w ogłoszeniu.
- A tak serio?
- Serio, serio.
- Taa...
(...)
- To ja już 1200 przelewem na konto i zabieram.
- Nie.
- A może jednak?
- Nie.
- Bez handlu nie ma sprzedaży.
- Bez kasy nie ma zakupu.
(...)
- To ten samochód to na chodzie jest?
- Tak, cały czas.
- To weź pan przyjedź nim jutro do Tomaszowa to bym sobie obejrzał
- A jakiego Tomaszowa?
- No jak, Mazowieckiego.
- Nie wiem czy pan doczytał, ale tam było o sprzedaży a nie dostawie.
(...)
- To może się zamienimy? Dam panu heblarkę z piłą tarczową i regulowanym stołem w bardzo dobrym stanie!
- Eee....
(...)
Nie wspominam telefonów w godzinach od 22:00 do 6:00 bo naturalnie wyłączyłem telefon.

Potem zaczynają się oględziny.
Facet kładzie się z każdej strony. Zagląda do rury wydechowej, potem wącha wlew oleju i stwierdza autorytarnie:
- Panie turbo to ma do roboty - cały układ i było bite ze wszystkich stron. Dam 900!
- Widzę, że trafiłem na znawcę mechaniki pojazdowej i tematu. Poczekam na laika, może da się nabrać. Bo wie pan tu NIE MA TURBINY I NIGDY NIE BYŁO, ale jak pan sobie życzy to za dopłatą pewnie panu wstawią.
(...)
- No, nawet nieźle idzie. Mogę na dwupasmówkę? To zobaczymy ile wyciśnie.
- Przykro mi. To nie wóz rajdowy.
- Ale ja bym go tak pocisnął....
(...)
- Pane, a na Ukrainu to ja nim dojadę?
- Dojedzie pan.
- To jak nie prodasz dziś to ja budu w środę i wezmę.
- Ok.
(...)
- A to co? (wóz zaczyna się dławić i skakać) To paliwo jakieś do d.. ? Albo silnik się kończy!
- Nie. Niech pan bieg zredukuje bo zaraz zgaśnie całkiem.
(...)
 Facet z miernikiem lakieru biega dookoła i przykłada je w dowolnie wybranym miejscu.
- O tu szpachla, i tu szpachla i tam - stwierdza radośnie nie przerywając prawie tańca dookoła Zarazy.
- No, pewnie że tak.
- To on był wszędzie bity!
- Nie tylko w prawą stronę. A jak pan przyłoży tu o na klapie to tam nie ma szpachli,  bo rdza wychodzi. Wie pan, że ten samochód ma 20 LAT? To jak nie ma szpachli to jest rdza!
(...)
- To ile pan chce tak do wzięcia?
- Tyle ile w ogłoszeniu.
- I nic pan nie opuści.
- Nie.
- No jak to?
- Uważam że jest wart jeszcze dokładnie tyle i przykro mi ale nie mogę się z nim rozstać taniej. Czy sądzi pan inaczej?
- No ...w sumie ... jest... wart...

Był... po czterech dniach patrzyłem z nieukrywaną ulgą jak znika za zakrętem, razem z nowym właścicielem, który radował się niepomiernie, że nabył okazyjnie taki skarb. Szczerze powiedziałem mu co jest nie tak i co go czeka. Nie uprzedziłem go tylko, że to wampir i krwiopijca.
Chyba, że Czerwona Zaraza, tylko mnie nienawidzi organicznie do ostatniego nitu karoserii a dla nowego właściciela będzie niczym baranek pokorny i przyjaciel najmilszy. Czego mu życzę z całego serca, bo to jakiś dobry człowiek jest.







wtorek, 18 kwietnia 2017

Warsztaty z kulturoznawstwa.

Przypadek zasłyszany w trakcie spotkania międzynarodowego:

- Ten projekt jest źle zrobiony! To trzeba zmienić! Bo dlaczego niby pole FIRST name, zawiera tylko pierwsze imię a LAST NAME tylko jedno nazwisko!

- Hmmm? No......... przecież to w sumie tak już jest. Słownik języka angielskiego mówi wyraźnie, PIERWSZE IMIĘ i OSTATNIE NAZWISKO! No przecież to norma taka. Międzynarodowa!

- Ale nie w Hiszpanii! Tu każdy ma przynajmniej dwa!

Na takie dictum w istocie nie ma już żadnej sensownej odpowiedzi.
I tak lepiej wypowiedzieć Pablo Diego Jose Francisco de Pula Juan Nepomuceno Maria de los Remedios Cipriano la Santisima Trinidad Martyr Patricio Clito Ruiz y Picasso niż Grzegorz Brzęczyszczykiewicz




30 minut nieobecności czyli psie psoty.

Pies to najlepszy przyjaciel człowieka, kocha cię bezwarunkowo, bez żadnych powodów, ot dlatego że jesteś. Nie mniej ważne jest też to, że chodzisz z nim na spacery, karmisz regularnie (im częściej i obficiej tym lepiej),  tarzasz się po dywanie, próbując uniknąć polizania po nosie i wyrywając mu z pyska różne rzeczy (nierzadko będące twoją własnością) no i oczywiście drapiesz, głaszczesz i czule przemawiasz do psa, tekstami: "Głupi BYDLAKU, zeżarłeś moją kanapkę!" albo "TO BYŁ MÓJ NAJLEPSZY KRAWAT!!!" Ogólnie jednak kocham mojego psa a ten odwzajemnia moje uczucia, wykonując jakiś obłędny taniec, kiedy wchodzę do domu, przychodząc w nocy do sypialni tylko po to żeby polizać mnie, po tym co akurat wystaje spod kołdry lub gryząc pod moją nieobecność zostawione gdzieś na podłodze słuchawki (o to akurat nie mam pretensji - powinny leżeć w szufladzie). Dziś jednak przyznaję że wzruszył mnie do głębi.
Przyszedłem właśnie po zwyczajowych 8 godzinach nieobecności, więc po powitaniu swojego człowieka w stylu lambada, Pies wygodnie rozpostarł się na podłodze przy kanapie czekając na zwyczajową dawkę drapania i głaskania. Niestety zadzwonił telefon i człowiek, należący przecież do psa musiał znowu wyjść, bez spełnienia swoich popołudniowych obowiązków. Z reguły Bydlątko zostając sam w domu i kładzie się na łóżku grzecznie chrapiąc, aż butelki dzwonią w barku. Wróciłem po najdalej 30 minutach. Pies stał sobie grzecznie w przedpokoju i jakby nigdy nic merdał ogonem i całą resztą siebie, podejrzanie unikając jednak mojego wzroku.
- No chodź Bydełko moje, chodź... powiedziałem potykając się o własnego buta, leżącego na samym środku przedpokoju.
- A to co ma być do licha?!  - warknąłem  zirytowany, bo akurat ratując się przed upadkiem, stanąłem odciskiem na klapek wyciągnięty najwyraźniej z szafki na buty.
"Bydełko" zdążyło zrejterować na sofę i ułożyć się wygodnie na kocykach i podusiach. Patrzyło też na mnie wzrokiem pełnym przekonania o swojej kompletnej niewinności. A wokół niego na tejże sofie leżały WSZYSTKIE BUTY jakie tylko udało mu się zebrać i wyciągnąć z zakamarków przedpokoju w ciągu 30 minut.
- ZŁY PIES! OKROPNY POTWÓR! CO TO MA BYĆ! NIE WOLNO WYCIĄGAĆ BUTÓW!!!
Oczywiście zdawał się ich nie zauważać, patrząc na mnie wzrokiem pełnym wyrzutów.
- No i co się czepiasz? Przecież ja ich nie wyciągałem! Same przyszły! Serio!
Nie uwierzyłem i kontynuowałem moją tyradę, więc łaskawie zwlekł się z sofy, westchnął z rezygnacją i majestatycznie podreptał na swoje miejsce, Skubany, dobrze wiedział, że i tak go tam odeślę. Mój Pies ma jednak to do siebie, że szybko wybacza. Po dwóch godzinach
"focha", przylazł, usiadł na dywanie obok mnie i polizał mnie po kolanach.
- To co, człowiek? Już ci przeszło?
Nie przeszło mi, ale nie wytrzymałem spojrzenia tych brązowych ślepi i głupkowato uśmiechniętej mordy. Podrapałem go pojednawczo pod brodą.