wtorek, 24 kwietnia 2012

Czuję się bosko.

Szanowny pan Jakub Kralka sugeruje wprost w swoim artykule, że mam problemy z ego, lubię czuć się ważny i adorowany i jestem zakładnikiem jakichś moich wyznawców. (http://www.spidersweb.pl/2012/04/blogerzy-sa-bogami-tyle-ze-poganskimi.html )
Jak nie przymierzając sam Światowid  - jak widać na załączonym obrazku w wyobrażeniu istotnie fallicznym. Co do wyznawców to czemu nie. Szczególnie jeśli w ramach kultu jakieś orgie są przewidziane. Szczególnie z udziałem bachantek.


No cóż przepraszam, że biorę tak bardzo do siebie tego typu androny. Aczkolwiek cechą to typowo narcystycznej i odrobinę skrzywionej osobowości jest, że bierze do siebie takie zarzuty. No, jeśli rzeczywiście według Autora blogersi są tacy, jak ich opisuje to zacząłbym się nieco obawiać. Bo do większych zaburzeń psychicznych mają niedaleko i nagle okaże się, że Autor czcigodny stanie się ofiarą jakiegoś blogera-psychopaty. Ale nie dramatyzujmy! Ostatecznie to tylko wirtualna rzeczywistość, więc i prześladowanie może być jedynie wirtualne. Nieprawdaż?
Nie zgadzam się również z tezą, że film "Blogersi" jest dziełem godnym obejrzenia, mnie tam nie śmieszył ani nie wzruszał. Jak każdy "dokument" pokazuje temat dokładnie tak, jak chce tego jego autor i tak aby był zgodny z przyjętymi założeniami. Szczerze mówiąc stanowi dla mnie kolejny dowód na to, że kino rodzime  - w dodatku nawet dokumentalne - staje się nie do przełknięcia bez odpowiedniej dawki psychotropów. Ale no cóż. Każdemu wolno mieć własne zdanie. Także Autorowi. I tu wracam do mojej "boskości".
Otóż właśnie nie chodzi, przynajmniej takim psycholom jak ja, ani o boskość, ani o wyznawców. Czego Autor prawdopodobnie z autopsji nie rozumie. Chodzi tylko i wyłącznie o WŁASNE ZDANIE. O możliwość zadania - nawet jeśli jedynie retorycznie  - pytań, które gdzieś tam kiedyś urosły w naszych durnowatych łbach, powiedzenia czegoś na temat otaczającej nas rzeczywistości, zauważenia rzeczy z którymi się nie możemy pogodzić lub które w jakimś sensie nas pociągają lub interesują. A blog i internet umożliwiają takim pokręconym istotom na pisanie własnej gazetki bez konieczności akredytacji czy pracy w redakcji i bez cenzury. Pisanie takich bzdur jakie piszę ja i inni to po prostu chęć podzielenia się z kimś innym, tym co uważamy. I tyle. To prawda, że miło jest jeszcze kiedy ktoś to czyta. Pewnie, że tak! Ale to raczej nie świadczy o tym, że mam zamiar wybudować pod w podlubelskiej wsi świątynię w której cześć będzie oddawać mi wierna sekta użytkowników. To tylko znaczy, że ktoś czytając, uśmiechnie się, postuka w głowę lub zmarszczy nos na takie idiotyzmy. I wyłącznie tyle.
Chociaż jak sobie przeczytałem ponownie ten tekst to zauważyłem, że mówię o sobie w liczbie mnogiej. Hmm. Więc może jednak rzeczywiście coś z tego jest prawdą? Jeśli mógłbym więc wybrać sobie postać boską to najbardziej odpowiada mi Hermes - posłaniec bogów - przystojny i zmyślny chłopczyna. Chwilowo jednak proszę uprzejmie nowiny o mojej boskości nie rozgłaszać. Objawię się kiedy indziej, na życzenie czcigodnego Autora.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Na końcu łańcucha - niekoniecznie o psach.

Nie jestem fanem nowoczesnego teatru. Przyznaję, że czasami nie potrafię się doszukiwać w zbyt, jak dla mnie wydumanych tekstach i abstrakcyjnej formie sensu, nawet tego słabo skrywanego. Wolę prostotę przesłania i jasność formy. A jednak. Czasami odkrywanie nowych myśli, bywa zabawne i pouczające.  Z opóźnieniem więc bo ponad miesiąc po premierze, obejrzałem "Na końcu łańcucha" Mateusza Pakuły, w reżyserii Evy Rysovej. Opowieść opartą na szekspirowskim "Tytusie Andronikusie", ale jak się okazuje nie tylko. Ponieważ byłem mimo wszystko przygotowany na makabreskę szekspirowskiej tragedii, a samego "Tytusa" oglądałem już kiedyś (ze świetną kreacją tytułową Antony'ego Hopkinsa), sądziłem, że nie jest w stanie mnie zaskoczyć nawet nowoczesna interpretacja mordu, zemsty i gwałtu jakie stanowią wątki przewodnie tej sztuki. A jednak! Z chwili na chwilę, robiło się zdziwniej i zdziwniej, a historia przeplatana  niesamowitymi monologami, retrospekcjami, przejściami i pasażami zmieniającymi postacie w inne postacie, wprowadzającymi wątki ze świata komiksu, czerpiąc z innych dzieł i sztuk, podstępnie wciągała mnie jako widza, w surrealistyczny i czasem groteskowy obraz malowany na scenie.
A malowano go wszelkimi znanymi dostępnymi technikami, począwszy od zaskoczenia i kontrastu pomiędzy śpiewającą "Puszka okruszka" ośmiolatką (przy okazji - to akurat koleżanka z klasy mojej młodszej pociechy) w ciężkiej aranżacji ciągle obecnego na scenie zespołu Brojo, przez covery Gunthera "You touch my tra la la", "Colors of the wind" z soundtracku Disneya, "One love" i "Quit playing games with my heart" Backstreet Boys w wykonaniu Stowarzyszenia Wampirów Emerytów - zresztą po cichu, acz widocznie obecnego od samego początku spektaklu pomiędzy widownią, aż po kreacje aktorskie Marty Ledwoń, najpierw jako lekko naiwnej Lawinii będącej ofiarą Chirona (Paweł Kos)  i Demetriusza (Wojciech Rusin), przeistaczającej się po pewnym czasie w ich matkę Tamorę, uosobienie świadomej siebie, sadystycznej dominy (takie BDSM), tresującej swojego niewolnika i śpiewającej obłędnie tego samego "Puszka Okruszka" w wersji hardcore i Jerzego Rogalskiego jako Tytusa Andronikusa, potrafiącego oddać rozpacz, rządzę zemsty i furię ojca Lawinii i szaleństwo z jakim oddaje się cały sadystycznej zemście na Tamorze. Całość tragedii Szekspira jest tu podzielona przez pop kulturowe wtręty  - zamiast Aarona - szekspirowskiego sługi Tamory, występuje znany nam z Batmana Joker, cytujący w swoim monologu Mefistofelesa z Fausta  - "Bo jam jest częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni", wcześniej wspominane Stowarzyszenie Wampirów Emerytów a w drugim akcie Spiderman I i Spiderman II oraz Kapitan Planeta. 


Od początku zastanawiamy się więc, co tak naprawdę aktorzy i reżyser chcą przekazać. Obsceniczne zachowanie Demetriusza i Chirona, niewybredne zarówno pod względem języka, jak i gestów, dywagacje na temat gwałtu, sprawiają, że na końcu łańcucha widzimy psa i jego ofiarę, zezwierzęcenie doprowadzające nas na sam skraj człowieczeństwa. I przez chwilę wydaje się, że chodzi tu o pewne feministyczne przesłanie - kobieta jest ofiarą zwierzęcych instynktów, obdartą z jakiejkolwiek godności ludzkiej, ochłapem wyszarpywanym sobie przez głodne psy. Ten wątek kontynuuje wampir Rafał w swoim stand-up show - znęcając się nad swoją niewolnicą-ghoulem Marysią i zmuszając ją przy aprobacie i pomocy widowni do obnażenia się. Po chwili jednak role się odwracają, Marysia staje się Lawinią, a ta z kolei zamienia się w dziką i dominującą Tamorę a Joker jest jej tresowanym aż do śmierci niewolnikiem. Przeplatają się tu elementy, tragedii, farsy i komiksu, klimaty szekspirowskie, faustowskie, queerowe, feministyczne i ekologiczne. Jest to jednak mieszanka ciekawa, momentami zabawna i widowiskowa.

Co chwilę jednak podkreślana jest umowność wszystkiego - jesteśmy aktorami, nie zagramy wielu rzeczy, które przeżyliśmy. Tytułowy łańcuch jest więc nie tylko więzieniem, ograniczeniem, ale też więzią, pomiędzy postaciami, pomiędzy ludźmi. Bo świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają, cytując inną sztukę Szekspira, a wszyscy jesteśmy połączeni  w ten czy inny sposób, nawet przez to że żyjemy na jednej planecie.
Nie jest to z pewnością spektakl dla każdego i nie dziwię się mieszanych uczuć jakie budzą zarówno dialogi jak i oprawa plastyczna widowiska, ale z pewnością nie pozwala widowni na pozostanie obojętną. A moim skromnym zdaniem o to właśnie chodzi w sztuce.


piątek, 20 kwietnia 2012

W wieku emerytalnym czyli ja za 30 lat

Nasz Rząd jest wspaniały, czego by się nie dotknął to wszystko jak ten Midas mitologiczny zamienia w .. no właśnie.. akurat w przeciwieństwo tego w co zamieniał Midas. Nie wspominając już o tym, że Midas był bohaterem anegdot starożytnych jako wyjątkowy matołek. Co się zgadza w tym wypadku jak najbardziej. 
Pominę kwestię idiotycznych wpadek z autostradami, stadionami, lekarstwami, informatyzacją służby zdrowia, e-administracją i inne takie, bo musiałbym całą litanię tego wyliczyć a nie chce mi się już o tym gadać. 
Za to podwyższenie wieku emerytalnego budzi mój szczery zachwyt. Jest to kolejny wielki "sukces"  i naprawdę pomysł nie z tej ziemi. Ja rozumiem, że potrzebna jest reforma emerytalna (kolejna) bo to co jest po prostu wali się i pruje w szwach, z powodu nieumiejętnego gospodarowania, braku wyobraźni i rozrzutności urzędniczej a także idiotyzmu "specjalistów", którzy chcą nam teraz fundować kolejne reformy w swoim stylu. No ale człowiek wszystko zniesie. Pomyślałem sobie, że będę pracował jeszcze około 30 lat i zacząłem kombinować jak to będzie. Bo starzejąc się niestety, nie każdy może liczyć na to że będzie wyglądał jak Sean Connery (nawet mi sie podoba ten staruszek - a jestem hetero jak najbardziej). Ponieważ technika czyni cuda, postanowiłem sprawdzić jak ja będę wyglądał za te 30 lat, mając nadzieję, że co najmniej jak DeNiro. Ostatecznie DeVito. No chociaż coś w rodzaju, bo ja wiem - Jan Nowicki?
A tu jak zwykle - wiatr w oczy... 


Z góry chciałbym więc przeprosić przyszłych kolegów, za konieczność oglądania takiej kreatury. W dodatku narzekającej na problemy z prostatą i kręgosłupem oraz hemoroidy powstałe od 50 lat spędzonych za biurkiem. No ale sami wiecie - piękny to ja nigdy nie byłem. Więc przez 30 lat zdążycie się przyzwyczaić. Istnieje również spora szansa że nie dożyję owej chwili radosnej, albowiem zdrowie mam nietęgie. Co rozwiąże dość radykalnie mój obecny dylemat. 
Dziękuję za to Premierowi i jego specjalistom za szansę umierania na posterunku. Zasłużyliśmy na ten los przy urnach wyborczych. Obiecujemy poprawę.  

  

Dzień dobry TVN czyli bajki na dzień dobry

Chorobowe ma to do siebie, że pozwala na robienie różnych głupot. A więc dzisiaj doprowadzony do ostateczności nudą poranka oglądnąłem sobie Dzień dobry TVN - w rolach głównych oczywiście Marcin Prokop i Dorota Wellman  akurat gość rozprawiał na temat czegoś na czym odrobinę się znam, więc zastrzygłem uszkami i cóż słyszę: otóż jak dostajemy opłatę za monit z banku bo nie płacimy w terminie to nie musimy jej płacić. Bo jest ona uwaga - NIELEGALNA.  Podobnie jest wtedy kiedy dzwoni do nas bank i twierdzi że mamy zapłacić - opłata za działania windykacji  - NIELEGALNA.  I tak dalej -  następnie pan gość twierdzi że najlepiej zwrócić się organizacji konsumenckich w takiej sprawie i już one z tym złym bankiem zrobią porządek. A prowadzący ochoczo potakują nieszczęśnikowi, który dumny z siebie dalej plecie androny.
Aż prawie zbaraniałem od tej gadaniny. Lubię pana Marcina - przyznaję, że wygląda na miłego faceta, co do pani Doroty to nie wiem, nie znam, ale uroczo, za to jeśli chodzi o stronę dziennikarską - przepraszam - żenada. Toż jak się o czymś rozprawia na antenie i przed publiką to należałoby się nieco przygotować.
A więc zdaje mi się że po pierwsze organizacje konsumenckie tak czy siak muszą się posiłkować instytucjami takimi jak rzecznik praw konsumenta czy cały Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, lepiej więc od razu zgłosić się do tychże jeśli mamy wątpliwości - są to prawnicy z pewnym stażem i doświadczeniem w takich sprawach więc z pewnością pomogą rozwiązać problem. Po drugie natomiast, banki nie są tak głupie jak twierdzi gość państwa redaktorów - nie można interpretować opłat za działania windykacyjne jako daniny wymyślonej sobie przez bank i nie mającej podstaw prawnych - gdyby tak było UOKiK dobrałby się im do tyłka szybciej i skuteczniej niż by się ich klientom zdawało - kary jakie nakłada są dość bolesne nawet dla wielkich banków. Cała rzecz w tym że wysokość opłat jest zawarta w treści umowy i podpisując ją kredytobiorca wyraża wolę dotrzymania również tych zapisów - i skoro UOKiK i prawnicy, którzy zajmowali się sprawdzaniem tychże zapisów nie uznali ich za niedozwolone, zastanawia mnie w jaki sposób jakaś tam federacja konsumencka podważa opinię było nie było specjalistów? Osobiście nie znam również żadnego orzecznictwa w którym klient zostałby zwolniony z ponoszenia skutków swojej beztroski w płaceniu rat. Pan specjalista twierdzi, że i tak bank zdziera z kredytobiorcy, zmuszając go do płacenia odsetek karnych w razie opóźnienia twierdząc, że są to odsetki w wysokości czterokrotności stopy lombardowej. No i kolejny błąd  - po pierwsze to są to odsetki od zadłużenia przeterminowanego, liczone jedynie od kapitału należności przeterminowanej i mogą być znacznie wyższe - bo są z reguły wielokrotnością odsetek UMOWNYCH (jakoś panu specjaliście umknął ten fakt) przyjętych w zapisach danej umowy kredytowej. Natomiast odsetki "karne" nie istnieją  -  chyba, że miał pan specjalista na myśli odsetki  ustawowe, naliczane po zamknięciu umowy przez wypowiedzenie lub bezskutecznym upływie terminu zapadalności ostatniej raty i są naliczane również od kapitału (do pewnego momentu ale nie będę poruszał tematu kapitalizacji wierzytelności bo nie o tym) , po stopie zawartej w rozporządzeniu Rady Ministrów  - obecnie 13% w skali rocznej. I szlus.
Durne w tym wszystkim jest to, że ludziska, którzy uwierzą w takie "mądrości" będą próbowali kombinować i jak to bywa najczęściej wyjdą na tym jak Zabłocki na mydle. Albowiem najbardziej niebezpiecznym podarunkiem jest zła rada. Tym bardziej jeśli udzielana jest publicznie.
I znów wychodzi na to że TELEWIZJA KŁAMIE!!

Lepiej więc państwo redaktorzy niech się trzymają tematów, zgodnych z lekką formułą programu -  typu ciąża Weroniki Rosati, dieta cud lub dwugłowe ciele. 

czwartek, 19 kwietnia 2012

Wojna polsko-ruska pod flagą PiS



Ja tu sobie spokojnie robię obiad, zapuchnięty na pysku jak tuczne prosie, z powodu jakiegoś durnego zapalenia węzłów chłonnych, a tu proszę - niespodzianka! Dowiaduję się z TV, że od dwóch lat jesteśmy w stanie wojny z Rosją. No to ja się teraz dopiero dowiaduję?! To rząd, blagierzy jedni trzymał nas w niewiedzy przez tak długi czas! Jakby Hitler miał taką propagandę to do tej pory Niemcy nie wiedzieliby wcale że przegrali wojnę. Zresztą i tak jak się jeździ po Niemczech to wcale nie widać że przegrali. Po nas widać  bardziej.  Ale wracając do mojego świętego oburzenia - Skandal! Jak tak dalej pójdzie to zajmą nas po samą Odrę zanim się dowiemy, że w ogóle zajęli. Przecież mam kategorię A i byłem przeznaczony jako mięso armatnie do marynarki wojennej czy tam innej jednostki liniowej, według klasyfikacji pewnego pana majora z WKU.  I już miałem lecieć, mimo choroby, do lasu, karabin po dziadku świętej pamięci, byłym  partyzancie wykopywać, co to go w '49 zakopał, tak na wszelki wypadek jakby znowu Ruskie czy Niemce wleźli i wnukom było potrzeba,  bo tradycja rodzinna taka, że czynnie się przeciwstawić ruskiej agresji należy, kiedy usłużny spiker w TV stwierdził, że to tylko pan Macierewicz sobie tak powiedział na jakimś spotkaniu w Krośnie. Ufff... no to lepiej dokończę smażenie kurczaka. Następny atak prawdopodobnie według Antoniego M. będzie za kilka lat. Jak tak to nie ma pośpiechu - zdążę. Karabin dobrze zabezpieczony, tak jak i granaty w pobliskiej dziupli, lata jeszcze poleżą. A swoją drogą mogli by nasi politycy nieco tonować wypowiedzi. I to po obu stronach. Nazywanie kogokolwiek idiotą oraz publiczne wypowiadanie wojny jakiemukolwiek państwu, czy to Rosji czy Burkina Faso, nie należy do gestii pana Antoniego M. ani nawet do prerogatyw samego Prezesa. Już bardziej to podobne do wypowiedzi Janka P. No cóż. Równie niesmaczne jest  nazywanie tego ekscesu sprawą dla psychiatry. Chociaż przyznaję że po cienkim stąpają nasi politycy lodzie. Ostatecznie można wystąpić chyba z urzędu o ubezwłasnowolnienie.
A poza tym jeszcze jedne dowód na to że nasz kraj nie jest do końca normalny, a może już zajęty przez Rosjan, tylko tak po cichu. Ludzie chorzy na nowotwory muszą czekać na cytostatyki niezbędne w chemioterapii a ministerstwo dopiero po kilku tygodniach reaguje - po zebraniu przez ministra opr.. od premiera. No nie rozumiem o co ten krzyk. Przecież czas działa tutaj na niekorzyść jedynie pacjentów! Państwo tylko może zyskać  - jeszcze trochę  i może kilka kuracji  - dość kosztownych nie będzie wcale potrzebnych! Jeszcze raz gratuluję ministrowi Arłukowiczowi  - zarówno zimnej krwi jak i niesamowitej empatii dla chorych i ich rodzin. Coraz bardziej mam ochotę komuś dać w pysk jak czytam takie wiadomości. I tak właśnie rodzą się anarchiści!

Stalker 2.012

Słynna w świecie blogów i mody Katarzyna T. (nie mylić proszę z top celebrytką ostatnich tygodni Katarzyną W.) ma w końcu to czego mogła do tej pory zazdrościć tylko gwiazdom zachodnim. Własnego osobistego stalkera (w dużym skrócie to taki psychopatyczny wielbiciel) ! No bo wiadomo przecież, że każda gwiazda powinna mieć jakiegoś psychola zakochanego w niej po uszy, wysyłającego kwiaty zbryzgane krwią, obcięte głowy koni czy królików albo wypchanego ulubionego pieska gwiazdy. Każdy kto oglądał Bodyguarda czy Fatalne zauroczenie wie o czym mówię. Stalker więc pożądany jest przez gwiazdy jak nie przymierzając Oskar, Złote Lwy i Grammy razem wzięte. Jest najpewniejszym wyznacznikiem popularności i bycia na samym środku firmamentu wszelkich gwiazd
No i proszę - rozpisały się "Fakty" i "Pomponiki" ! Kasia ma swojego własnego stalkera. Cóż za nobilitacja dla córki naszego ukochanego premiera! Aż z tego wszystkiego sobie sam przeczytałem newsa na pomponiku licząc na to że jaki już gościa złapali to i proces mu zrobią i precedensowy wyrok zapadnie (np. kara śmierci przez powieszenie za ... no mniejsza o to za co.) I cóż czytam? Ten wymarzony i wytęskniony prześladowca to facet starszy ode mnie i to nawet znacznie, w dodatku znajomy, synalek jakieś profesora (niby do profilu prześladowcy - psychopaty pasuje) a dzwonił do Kasi ledwie dwa dni i to tylko po to żeby zapytać, czy nie zna jakiegoś tam znajomego ojca. No i całą misterną konstrukcję, w której widzieliśmy już krew, łzy i napięcie godne Milczenia Owiec, szlag trafił. Do bani! Ale widać jaka gwiazda, taki prześladowca.
Z drugiej strony po tym wszystkim, aż się boję zadzwonić do kogokolwiek. No bo jak jakaś pani zobaczy że dzwoniłem do niej 25 razy pod rząd, bo nie raczyła odbierać a ja chciałem właśnie jakąś ważną i nie cierpiącą zwłoki sprawę poruszyć? Albo wysłałem przypadkiem do znajomej 45 SMS-ów lub wiadomości na FB lub Twitterze, bo mi się na klawiaturze w stanie upojenia zasnęło nosem w enter akurat? No a w dodatku jeszcze będzie to jakaś celebrytka, czy nie daj Panie gwiazda? Wizyta antyterrorystów gotowa. A mając na uwadze ich doświadczenie bojowe i wyszkolenie może to dotknąć, również moich Bogu ducha winnych sąsiadów jak im znowu przyjdzie ochota drzwi pomylić trzy razy z rzędu!
Na szczęście do prawdziwego stalkingu mamy jeszcze daleko. Może następne pokolenie psychopatów będzie bardziej wprawione i gwiazdy w końcu dostąpią owej nobilitacji i zachodniego szyku. Sądząc po szaleńcach jacy wydzwaniają do mojej córy co 5 - 10 minut, bez względu na porę dnia lub nocy, młodzież obecnie ćwiczy już odpowiednie socjopatyczne zachowania, ku utrapieniu wapna, które chciałoby za ścianą poczytać spokojnie w nocy jakąś zbożną lekturę lub nawet wyspać się przed kolejnym dniem pracy. Strzeżcie się więc następcy Kasi T, Kuby W. czy Dody i od razu zamawiajcie ochroniarzy co najmniej na miarę Kevina Costnera, Stevena Seagala czy mojego ulubionego Bogusia Lindy.




wtorek, 17 kwietnia 2012

O edukacji czyli znowu narzekam

Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie  - powiedział fundując swoją akademię Jan Zamoyski. I zdaje się że miał rację. Niestety  - historia nie jest już nauczycielką życia, również dla nauczycieli i ministerstwa które gdzieś ma tam w nazwie EDUKACJĘ!
Edukacja polega nie tylko na wkuwaniu na pamięć podręczników. Polega na kształceniu  - nie tylko pamięci ale i charakteru małolata. I żadne wymówki, że dzieci należy wychowywać w domu a szkoła to tylko taka ochronka na kilka godzin dziennie nie pomogą. Niedawno jeszcze bawiło mnie kiedy przychodził do pracy człowiek po studiach i nie potrafił sklecić nawet dwóch zdań złożonych zgodnych z gramatyką języka polskiego, nie mówiąc o ich poprawnym zapisaniu. Nie mówię nawet o tym, że ogólne wykształcenie dzisiejszej młodzieży jest co najmniej poniżej pewnego poziomu przyzwoitości. Ale patrząc obiektywnie jak może być inaczej.

Tak się składa, że nie lubię odrabiać lekcji z młodymi. Nie lubię bo tracę cierpliwość za szybko. Widać jestem odrobinę psychopatą. Ale czasem jednak muszę to robić. Więc muszę też czytać polecenia z książki. I tu zaczynają się problemy. Większość poleceń jest sformułowana tak, że pomimo najszczerszych chęci nie da się ich zrozumieć po pierwszym przeczytaniu. Pochlebiałem sobie, że jednak pomimo mojego wrodzonego lenistwa i niechęci do wkuwania po nocach, jakiś tam poziom wiedzy posiadam. A tu niespodzianka. Żeby to jeszcze była książka z gimnazjum - ale przyznaję, że poddałem się na podręczniku do I-szej podstawówki. Paranoja? Owszem. Czytając zadanie domowe jakie miała odrobić moja córeczka 7 latka zwątpiłem w mój rozsądek i zdolność czytania ze zrozumieniem. Dopiero nauczycielka wyjaśniła mi że to takie tylko błędy piszących podręcznik. Rozmawiając z emerytowaną nauczycielką wysłuchałem też dziękczynnej litanii pod tytułem jak to dobrze że ja już jestem na emeryturze. Wcale się nie dziwię. Ja też bym zwariował czytając te teksty i usiłując dzieciom je przekazać. Nie dość, że program nauczania jest na tyle przeładowany że nie wyrabiają się z połową, to jeszcze nauka polega na przygotowaniu uczniów do testu, który jest tak rozbrajająco idiotyczny, że nie ma szans sprawdzenia nawet części umiejętności jakie uczeń powinien wynosić ze szkoły.

Szkoły zaś wcale sobie w kształceniu uczniów nie pomagają. Moja starsza latorośl wybrała sobie z dziedzicznego lenistwa gimnazjum tuż obok naszego bloku, poza tym tu też jej koleżanki się zapisały, więc wiedzione instynktem stadnym udały się w mury tejże samej instytucji. I cóż? Niby nic. Leniuch jest leniuchem więc jak się weźmie to nawet miewa efekty. Gorsze jest co innego. Ot dziecię moje przychodzi do domu i opowiada. A dziś nie miałam angielskiego, a wczoraj matematyki, jutro nie ma historii, a pojutrze to nawet biologii i chemii. Zdziwiony nieco odważyłem się (jak to z nastolatkami bywa potrafi mnie skubana wyprowadzić z równowagi w milisekundę - kochana dziecina - wkurzy się jak to przeczyta - ale ja jakoś nadal patrzę na nią nie jak na prawie kobietę a jak na to małe stworzonko jakim była kilkanaście lat temu) zapytać czemuż to tak fajnie im idzie w opuszczaniu lekcji? Otóż okazało się że przez pół roku drugiej klasy gimnazjum nie miał kto ich uczyć matmy, przez prawie cały tok biologii, a nauczyciel angielskiego trzyma się biblijnej zasady - maluczko a ujrzycie mnie i znów maluczko a nie ujrzycie - przychodząc w kratkę. Przez co cała nauka tegoż języka od przedszkola jak krew w piach!
No cóż. Widać za czasów Zamoyskich bywało lepiej. I mądrzej. A może restauracja monarchii byłaby wyjściem? Zamiast kolejnych zabawnych ministrów nie mających pojęcia o tym co robią? Można to przemyśleć. 

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Corporate Social Responsibility w windykacji.


Znalazłem sobie w internecie artykuł z zeszłego roku  o CSR w firmach windykacyjnych ( http://www.kancelaria-windykacyjna.pl/csr-w-polskich-firmach-windykacyjnych/  - dla ciekawych) i zacząłem się zastanawiać czy przez rok cokolwiek się zmieniło. Jak czytam sobie posty na blogach windykatorów, niektórych prawników czy fora na stronach poświęconych windykacji lub finansom to budzi się we mnie podejrzenie że jakoś ta społeczna odpowiedzialność w windykacji nie jest w dobrym stanie. 
Skąd taka konkluzja? Ano stąd że w życiu nic nie jest tak piękne jak ideały i tak mało podobne do rzeczywistości jak one. Kodeks Dobrych Praktyk jedno a praktyka życia codziennego drugie. Co prawda do rzadkości należą praktyki jakie opisałem kiedyś, ale nadal słyszę o nękaniu dłużników na różne sposoby, zastraszaniu ich czy też spotykam się z praktykami jakie stosowała wobec mojego własnego ojca pewna firma powiedzmy X. Otóż dzwonili do mnie (pomimo, że nie miałem ze sprawą nic wspólnego) średnio co 12 godzin, wysyłali pisma i straszyli, że pozwą mnie  do sądu z powodu zaległości na rachunku mojego staruszka w wysokości 12 PLN słownie dwunastu złotych polskich. Zabawne? Dla mnie i owszem. Mogłem do woli wyżywać się na Bogu ducha winnych dzwoniących (raz nawet pan przedstawił się jako adwokat) wyzywając ich od nieuków, zaplutych karłów reakcji oraz reakcjonistycznych bękartów. Pochlebiam sobie, że połowy epitetów i tak pewnie nie zrozumieli.  Podobno nagrywali wszystkie te konwersacje więc mam nadzieję, że obecnie mają materiał do odsłuchu pierwszorzędny. Może czasem tylko przerywałem moje monologi parskaniem w słuchawkę ze śmiechu na sam pomysł skierowania do sądu tak wysokiej wierzytelności, której w dodatku nikt nie potrafił udowodnić ani potwierdzić żadnymi dokumentami ani fakturami a w dodatku przedawnionej już wieki temu. Nie licząc całego poematu na temat naruszania moich dóbr osobistych, prób zastraszania mnie wizytami bliżej nieokreślonych osobników w moim miejscu zamieszkania (groźba karalna!)  oraz przekroczenia wszelkich możliwych przepisów dotyczących ochrony danych osobistych dłużnika poprzez ujawnianie ich osobie trzeciej (znaczy mnie! ).
No tak ja miałem ubaw po same uszy. Ale ostatecznie doświadczenie w pracy w windykacji oraz pewna doza wykształcenia prawniczego jakie swego czasu odebrałem pozwala mi do tego typu spraw podchodzić z poczuciem humoru. Natomiast co robi powiedzmy biedna staruszka mająca 650 złotych emerytury kiedy dzwoni taki pan "adwokat" w imieniu jakiejś tam korporacji, bo kiedyś nie dopłaciła 12 złotych ? Ano płacze. Rozpacza. Boi się sądu, prokuratury, komornika i tych osobników jacy mogą ją nachodzić bezkarnie w jej domu. Przez całe życie nie ukradła ani grosza a teraz traktuje się ją jak przestępcę i wmawia, że trafi za kratki. Paranoja? Nie. Przez kilka dobrych lat obierałem telefony od takich właśnie "babć" czy "dziadków" i przyznaję że jako pracownik banku robiłem wszystko żeby im pomóc.   Nie tylko dlatego że mam dobre serce. Ale przede wszystkim dlatego że wizerunek firmy dla której pracowałem był dla mnie ważny.  Co polecam i innym pracującym w "branży".  Można tego unikać. A prowizja od tych 10 czy 12 złotych z pewnością nie stanie się wielkim ubytkiem w dochodach.  Nie, nie nawołuję do darowywania długów wszelkiej maści cwaniaczkom, ale czasem odrobina empatii nie zaszkodzi. Live and let live!

wtorek, 10 kwietnia 2012

When zombies attack!

W USA wzrasta sprzedaż broni. Czemu się nie dziwię wcale koniunkturę napędza strach przed zombie. Szczególnym powodzeniem cieszy się specjalna amunicja skonstruowana po to żeby tych wstrętnych umarlaków posyłać do piekła, czy gdzie tam powinni się znaleźć. Tego typu środki bezpieczeństwa powinniśmy zastosować i u nas. Ja przynajmniej jestem jak najbardziej za!
Dla mniej obznajomionych z voo doo i horrorami klasy C zacytuję za wikipedią:

Zombie (żywy trupumarlak) – fikcyjna nieumarła istota popularna szczególnie w horrorach. Słowo zombie pochodzi prawdopodobnie od afrykańskiego zumbi (fetysz w języku kikongo) lub od nzambi (bóg w języku kimbundu), w Polsceprzejęte zostało ono z języka angielskiego; spotkać można się także ze spolszczoną formą zombi. Termin ten rozpowszechnił William Seabrook pod koniec lat 20. XX wieku w swojej książce The Magic Island.


Że napisali fikcyjna? O partii Palikota też tak pisali a teraz proszę! Co prawda faktycznie nie stwierdzono chwilowo zbytniego nasilenia populacji zombie w naszym kraju Mimo to należy podejść do tematu bardzo serio. 
Ostatecznie wystarczy się rozejrzeć z uwagą po mijających nas indywiduach. Szczególnie polecam ranki kiedy nie wszystkie zombie zdążą się ukryć bezpiecznie w chłodnych i ciemnych biurach, opuszczonych domostwach, blokach, bunkrach, rodowych grobowcach (chociaż to ostatnie to chyba zajmują wampiry). Podkrążone oczy, wzrok nieobecny, ziemista cera, u osobników płci żeńskiej pokryta dla kamuflażu makijażem  - zbyt grubą warstwą kładzionym. Spowolnione i mechaniczne ruchy, nieodprasowane i wymięte ogólnie szaty, dobywający się z całej postaci, fetor rozkładu, maskowany skrzętnie przez perfumy Diora czy Bossa. Ha! Przypomina Wam to coś? No właśnie. Cały świat się zbroi i szykuje na inwazję a tylko nas rząd D.T. utrzymuje w niewiedzy. Szczególnie bezczelne stają się te kreatury po przerwach weekendowych lub świątecznych, a im dłuższa przerwa tym więcej ich wyłazi. 




Dzisiaj widziałem na własne oczy policjantów dzielnie starających się nieumarłych wyłowić z tłumu kierowców stali na jednym ze skrzyżowań i podejrzanych kontrolowali jakimś urządzeniem każąc im dmuchać (wiadomo zombie płuca ma przegniłe, to dmuchać nie może) w ustrojstwo, a wyłowionych w ten sposób zombie od razu zatrzymywali na poboczu. 
W internecie na szczęście można znaleźć wszystko począwszy od map i poradników przetrwania ataku nieumarłych, po oferty zakupu broni wszelakiej tałatajstwo to usuwającej w sposób trwały i skuteczny.. Powstają nawet opracowania naukowe na wypadek takiegoż ataku. I tu dla zrozpaczonych ową wizją rodaków znających język angielski, polecam WHEN ZOMBIES ATTACK!: MATHEMATICAL MODELLING OF AN OUTBREAK OF ZOMBIE INFECTION opracowany przez uczonych bodajże z Kanady czy USA. Zamiast zajmować się narzekaniem na nasz rząd i polityków oraz kryzys finansowy w całej UE, zbrójmy się aby nie skończyć jako pokarm zombiaków (chyba z tego co pamiętam zombie żywią się mięsem żywych a dla odmiany ghule wolą ludzkie truchła, ale pewny nie jestem). Twórcy wymienionej wyżej analizy twierdzą, że musimy reagować zdecydowanie, szybko i skutecznie aby pladze nieumarłych przeciwstawić się i nie dopuścić do zagłady naszej cywilizacji. Tą szczytną myślą ogarnięty w te pędy (już po pracy) udaję się do sklepu kupić zapasy konserw na wypadek oblężenia oraz broń sieczną, palną oraz jaka tylko mi wpadnie w łapy. Co i Wam radzę. 


niedziela, 8 kwietnia 2012

Siostra Katarzyna i wnuk Ramsesa czyli dziwne wiadomości

Święta już na półmetku. I co jakiś czas ekran mojej komórki rozjaśnia się kolejnym SMS-em z życzeniami. Niektórzy znajomi nawet pamiętają, że jeszcze istnieję. Miło jest dostawać życzenia od ludzi, których nie widuje się na co dzień, bo nasze drogi rozeszły się tak dawno temu. A jednak jeszcze czasami pamiętają - jak Sławek, który teraz jest Ojcem Dyrektorem jakiegoś domu zakonnego, a którego spokojna i rozważna obecność przez całe liceum ratowała nas czasem przed popełnianiem gorszych idiotyzmów niż te, które popełniliśmy. Widziałem go kilka lat temu, bo specjalnie zboczyłem z drogi, żeby zajechać do tej małej mieściny gdzie obecnie mieszka. Nic się nie zmienił, nadal uśmiechał się nieco z zakłopotaniem i jak dawniej wesoło. Chociaż jest już o kilka kilogramów starszy :) zupełnie jak ja. Różne są życzenia, takie bardziej zabawne - rymowanki, które krążą po sieci jak łańcuszki szczęścia, takie oficjalne - wysyłane wujkom i ciociom i takie nieoczekiwane - od przyjaciół, którzy gdzieś w sieci wyszperali nasz adres. Tyle ich jest i wszystkie są bliskie i większość szczera, wszystkie może, a niektóre są tymi oczekiwanymi, dla których warto sprawdzać skrzynkę i na które czeka się z niecierpliwością - te trafiają zawsze w magiczny sposób w nasze pragnienia. I czasem nie mówiąc wiele, sprawiają że wiele się czuje. Za wszystkie bardzo dziękuję.
Święta to rozmowy przy stole. A że to Polska, więc o polityce w której nie ma nigdzie na świecie równych nam ekspertów, począwszy od sędziwych starców po podrostki. Niczym gorliwi Katonowie naszych czasów z zapałem, godnym lepszej sprawy, rozmawiamy więc o funduszu kościelnym, Palikocie, Kaczyńskim, Tusku, Iraku i oczywiście  - przecież święta kościelne - o Kościele i kapłanach. Nie zawsze zresztą kreśląc ich pozytywny obraz. Nic więc dziwnego, że prawdziwie odświeżającą czynnością jest możliwość zamknięcia się w pokoju obok i nałożenia słuchawek telefonu, w celu posłuchania sobie Mozarta/Eltona Johna/Metalliki/Lady Gagi (do wyboru). Zawsze to lepsze, niż niekończące się spory rodaków - a im więcej kieliszków wódki opróżnianych za koleją, tym spory gorętsze a zacietrzewienie większe.
Ja natomiast jak przystało na internetowego mola dostaję wiadomości na różne tematy i pomiędzy doniesieniami Gazety Prawnej - jak zwykle utrzymującymi mnie na bieżąco w kwestiach, które mnie interesują i kolejnym motto jakie wysyła guru Deepak Chopra (coś w rodzaju: "Świat zawiera się w twoim jestestwie i musisz tylko go wydobyć na zewnątrz" - hmm.... no dobra cokolwiek to znaczy.. no comments), znajduję coś co zdaje się być spóźnionym żartem primaaprilisowym - zapowiedź książki o Katarzynie W. będącej podejrzaną o nieumyślne spowodowanie śmierci własnej córki, a jednocześnie celebrytką na miarę co najmniej Dody lub nawet Kuby Wojewódzkiego!
Książka o tytule "Wybaczcie mi. Wiara, nadzieja i miłość. Historia Katarzyny W." napisana przez panią Izabelę Bartosz, jest dla mnie zjawiskiem, które wywołuje nieodmiennie odruch wymiotny. Już choćby przez to można w prost podejrzewać, że Katarzyna W. swoim zachowaniem, nie przedstawia reakcji zaszczutej ofiary nienawiści tłumów a raczej cwanego promotora wydawnictwa o samym sobie. Tak więc mówienie o wierze nadziei i miłości, co nieodparcie kojarzy mi się z cudownym Hymnem z Pierwszego listu do Koryntian (1Kor13), w tym wydawnictwie obraża wszelkie pozostałe mi uczucia religijne oraz poczucie dobrego smaku. Jak widać sprzedać można wszystko i na wszystkim można zarobić. Łącznie ze śmiercią własnego potomstwa oraz nienawiścią tłumów. Uważam, że ten tytuł jest kompletnie nieadekwatny i diabelsko cyniczny. Oczywiście zachowanie państwa W. ma naprawdę wiele wspólnego z wiarą - że da się wodzić za nos wymiar sprawiedliwości, społeczeństwo i media, nadzieją  - że można zmienić swoje życie w sumie niewielkim kosztem sprzedania własnej żałoby ( nie będę mówił, że kosztem śmierci dziecka, poczekam na wyrok niezawisłego sądu) i miłością - miłością do siebie samego i świateł reflektorów. Proponuję więc inny - Obłuda, Cynizm i Pazerność.
Widziałem program w którym dla sławy i 5 minut przed kamerami ludzie jedli robactwo, lub tarzali się w ekskrementach - ale to już przechodzi wszelkie dozwolone normy. Ciekawe co TV zafunduje nam jak już ta sprawa ucichnie? Szczerze mówiąc nie chcę wiedzieć. Może to być coś po czym pozostanie mi tylko palniecie sobie w łeb z rozpaczy, że przynależę do gatunku homo sapiens.
Druga perełka to protest pielęgniarek, które nie życzą sobie żeby do nich mówić per "siostro". No fakt żadna to dla mnie rodzina. Szczególnie jeśli akurat "siostra" jest wredną małpą, która wbija mi igłę w żyłę w sposób dowodzący że praktykowała na hipopotamach oraz sadystycznym "co?! bolało?? masz go jaki delikatny!!" kiedy usłyszy zgrzyt metalu o kość. Na szczęście niewiele pielęgniarek jest takich (lub niewiele takich znam)  - większość to naprawdę ciężko pracujące dziewczyny, w dodatku nawet oddane swojej pracy. Tylko jakoś w polskim szpitalu utarło się, że są to siostry miłosierdzia - niosące chorym ukojenie i pomoc. Stąd chyba ta "siostra", która tak bardzo część z nich obecnie razi. Ja osobiście nie widzę w tym nic złego - szczególnie, że alternatywą miałoby być zwracanie się do pielęgniarek:
po nazwisku - znaczy się "... eeee... Kowalska... to ja ten upierdliwy z 5 sali - kroplówka mi wypadła!" lub też kulturalniej:  "Pani Wiśniewska  - coś mnie tu pani za mocno tą lewatywę wciska..."
po tytule - "pani magister pozwoli, że zaprotestuję przeciwko kolejnemu płukaniu żołądka", "przepraszam pani magister czy mam zdjąć slipki czy wystarczy jak podwinę nogawki?"
Oba pomysły są w sumie do przyjęcia - ale jeśli już tak, to też proszę o to żeby nie zwracać się do mnie per "pacjent" czy też "awanturny debil" tylko per "pan" lub nawet "pan magister". A co! Należy mi się!
A jak nie daj Panie, weźmie mnie na stare lata na naukę to nawet "pan doktor habilitowany" i nie inaczej!!
Kolejnym zabawnym faktem o jakim dowiedziałem się wertując informacje z mojego czytnika (a tam w drugim pokoju dyskusja trwała w najlepsze!), była informacja uzyskana podobno przez SB i ze względu na swoją kuriozalność nigdy nie wykorzystana  - że nasz były Prezydent Lech W. wywodzi się w prostej linii od cezara WALENSA, a obecnie pisany jest przez "ł" i  "ę" bo w łacinie tych liter nie znali biedacy. Które to rewelacje genealogiczne pan W. miał zdradzać swemu bratu w rozmowie osobistej  - po treści sądząc suto zakrapianej. O ja cię! No to wszystko zrozumiałe. Ave Caesar! Imperator et Dux! 
W równie naukowy sposób chciałem zaznaczyć, że mój ród pochodzi bezpośrednio i w linii prostej od samego Ramsesa II jako, że jego córka wyemigrowała była wraz z potomkiem (moim pra pra pra pra dziadem Imhotepem) do kraju Wenedów i ród ten przez wieki podtrzymywany był w ukryciu, aż do dni obecnych na chwałę Ra i Ozyrysa!  Jako dowód niech będzie mój lekko semicki czy też czysto egipski profil! Jak porównałem swoje zdjęcie ze zdjęciem mumii Setiego I (ojca wyżej wymienionego Ramsesa Wielkiego) to po prostu wypisz wymaluj pradziad jestem!!
Prawda? No może dziadunio nieco chudszy był, szczególnie jako mumia ale, na alabastrowe piersi Bastet, ten nos i profil! Rzuca się w oczy prawda? A w rodzinie takie nosy to wszyscy mieli! Ot co! Na szczęście megalomania jest mi obca i nie zamierzam wzorem przodków moich podbijać niczego. Chyba, że w trakcie wycieczki do Egiptu przeskoczę gdzieś w Kairze przez jakiś mur i ogłoszę się  Najwyższym Władcą Górnego i Dolnego Egiptu  - Wcieleniem Mądrości Ra - Bykiem, Który Ujarzmia Kraje (oryginalna  część tytulatury wujka Amenhotepa - strasznie mi się podoba!) - Wzbudzającym Wielką Grozę. oraz zażądam oddawania mi czci boskiej przez fellachów. Obawiam się jednak, że w moim wypadku skończyłoby się to pobytem na oddziale zamkniętym tamtejszego szpitala psychiatrycznego  - chociaż jakaś szansa, że obwołają mnie chociaż prezydentem istnieje! Zaczynam studiować staroegipski!  


piątek, 6 kwietnia 2012

Jesus Christ Superstar - czyli Wielkanocne życzenia


Błogosławionych Świąt Wielkiej Nocy, radości jaka płynie z tych świąt, pewności, spokoju a przede wszystkim Nadziei na nadchodzące miesiące, Wiary przenoszącej góry i Miłości, której zazwyczaj nam brakuje, życzę Wszystkim Moim Czytelnikom, Przyjaciołom, Znajomym i Nieznajomym.
Z cyklu dyskusji dotyczącej wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, przyznaję bez dwóch zdań że bardziej radosna i bardziej pełna ciepła zawsze dla mnie będzie Wielkanoc. Wcale nie z powodu wiosennego ciepła, którego w tym roku nie ma wcale. Wiem, że ciężko w to uwierzyć i przyjąć mój punkt widzenia. No, bo jak nie cieszyć się z narodzenia małego i pulchniutkiego Jezuska, takiego bezbronnego na sianku i ogólnie rozczulające jest to wszystko - łącznie z całym blichtrem komercyjnym - wyprzedaże, prezenty, choinka, ozdoby. A Wielkanoc? Ukrzyżowanie, więzienie, post, czuwania, wielogodzinne nabożeństwa ciągnące się niemiłosiernie, babcie klepiące swoje zdrowaśki w ciemnym kościele i tylko jajka i Jowisz jeden wie skąd przybiegły królik, którego pełno wszędzie, łażący z koszykiem pełnym, znowu!, jajek. Ogólnie jedynie obżarstwo, opilstwo i cholesterol się podnosi. A jednak. gdyby tak spojrzeć na wszystko z innej strony? Pomińmy więc gorączkę przygotowań ( to tylko 2 dni  - a szykowania, sprzątania i innych takich dwa tygodnie!!!) , zakupy  - bo przecież trzeba zapasów narobić dla kompanii wojska na tydzień w razie odwiedzin, krewnych, pociotków czy znajomych, bolące kolana i kręgosłupy. Zostanie nam Triduum Paschalne - trzy dni w których rozgrywa się cała opowieść. I nie ma dwóch zdań - to najbardziej pełne mistycyzmu, miłości do człowieka i budzące nadzieję dni. Od czwartkowej mszy wieczornej aż do Rezurekcji. Trzy dni, które wstrząsnęły światem. W historii bywali bogowie, którzy dla swoich wyznawców poświęcali się, by ci z kolei mogli ich czcić za to że zwrócili blask słonecznych promieni, pokonali złych bogów i zesłali ich do podziemi, zwyciężyli potwory i tak dalej. Było nawet kilku, którzy zmartwychwstali, że wspomnę Ozyrysa, Zaratustrę, Attisa. Żaden chyba jednak nie rozwiązał problemu zmartwychwstania na skalę tak masową i w sposób tak kompleksowy jak Jezus z Nazaretu. Nigdy wcześniej jeszcze żaden z nich, parafrazując Pawła z Tarsu, istniejąc w postaci boskiej nie skorzystał ze sposobności aby być wyłącznie Bogiem, ale uniżył samego siebie przyjąwszy postać człowieka - znosząc wszelkie tej postaci przypadłości. Łącznie z cierpieniem, śmiercią, opuszczeniem i rozpaczą.  No i czy nie jest to weselsze niż stajenka i małe bobaski? Mamy szansę być nieśmiertelnymi! Śmierć nie ma nad nami władzy. A wszystko to przez jedną noc ponad dwa tysiące lat temu. Dla mnie nie do pobicia.
Nie jest to mój ulubiony kawałek z tej rock opery...  ale pasuje na zakończenie.
Zresztą dla ciekawych polecam całość. Kilka niesamowitych kawałków jak np. I don't know how to love him w wykonaniu Yvonne Elliman. No i trochę inne podejście.