czwartek, 31 stycznia 2013

Konstytuanta i limeryki

Napisał dziś do mnie pan Kazimierz Józef dwojga imion S. Nie byłoby w tym zdarzeniu nic dziwnego ani niezwykłego, gdyby pan Kazimierz nie zwracał się do mnie o pomoc.
No wiem. Przyzwyczailiśmy się do łańcuszków rozsyłanych przez naszych znajomych, a to o pomoc dla kogoś a to dla ratowania iguany madagaskarskiej lub tajwańskiego kiwi, które są na wymarciu. Przyznaję że o ile te pierwsze czasem mnie poruszają,  tak tych drugich znieść nie mogę i nieodmiennie odsyłam do kosza.Jeśli bowiem ewolucja jest prawdziwa to gatunki skazane na zagładę i tak wyginą mimo wydawania na ich ratunek miliardów. Dotyczy to również człowieka- jako gatunku od zarania dziejów skazanego na zagładę z powodu zaniku cech predestynujących go do przetrwania  - na przykład instynktu samozachowawczego.
Ale ja tu chrzanię o głupotach a pan Kazimierz miał ważny cel. Otóż zamarzyło się mu  zmienić system prawny naszego kraju  - poczynając od konstytucji, potem przez " ustawę o rejestracji produkcji i usług oraz sprzedaży" a skończywszy pewnie na rozporządzeniu ministra zdrowia dotyczącego refundacji prozacu. Otóż KONSTYTUANTA NISZCZONYCH POLAKÓW (pisownia oryginalna) ma gotowy projekt na wszystko w postaci nowej konstytucji (od tego wszak jest konstytuanta)  i ordynacji wyborczej. Reszty ustaw jeszcze nie ma. Ale oczywiście w tym celu właśnie pełnomocnik owej KONSTYTUANTY prosi mnie szarego człowieczka o pomoc w tworzeniu całego systemu prawnego, opartego na nowej Konstytucji 2012. Przyznaję że jako niespełnionemu prawnikowi i konstytucjonaliście bardzo mi to pochlebia. No tak bardzo, że aż w przypływie weny odpowiedziałem panu Kazimierzowi, że nie ma co liczyć na moje poparcie. Nie czuję się na siłach, nie czuję się również niszczony. Mój samochód i owszem, mój zdrowy rozsądek i poczucie normalności  - jak najbardziej. Ale ja sam wręcz przeciwnie. Brzuszek mi rośnie jak hobbitowi i ogólnie wiedzie mi się całkiem znośnie. A poza tym uważam, że nie potrzebujemy zmiany  całego systemu prawnego a jedynie normalności w jego interpretacji i wykonywaniu. I  poprawek w miejscach ewidentnie schrzanionych. Może się pan Kazik sugerował moimi niedawnymi monarchistycznymi zapatrywaniami? Ech, drogi panie Kaziu! Toż to jedynie jak człowiek popije to za szabelkę chwyta i rad by ustrój zmieniać. A na trzeźwo to już mniej jakoś i bardziej ekonomia niż legislacja mu w głowie, a to dzieciaki ubrać i nakarmić a to benzyny wlać do baku. A nie tam - takie bzdury. Za duża odpowiedzialność. Poza tym, jak już miałbym zamiar zostać błaznem to wolałbym jeśli łaska w stylu Stańczyka (sic!) a nie twórców nowego ustroju.


Za to w skutek tego wszystkiego postanowiłem spróbować swoich sił jako poeta, pisząc limeryk w stylu, jakiego kiedyś próbował nauczyć mnie mój nauczyciel języka angielskiego Rajmund S. Chwała mu za próby bezskuteczne! Za publikację oną serdecznie przepraszam, chociaż nie zamierzam jej cofać :D

Raz facet niemłody z miasta Kęty,
Przysłał mi mailem prawnicze wtręty,
Na co odpowiedź mu odesłałem
"Nie takie przekręty widziałem!
Przestań być pan taki nadęty!".


Brak kasy na drogi czyli katastrofa roztopów

Idzie wiosna. Co oznacza zazwyczaj odwilż i wodę z roztopionego śniegu płynącą do kanalizacji, znacznie szerszym strumieniem niż kasa z UE przeznaczona na nasze drogi. Unia bowiem stwierdziła, prawdopodobnie po obejrzeniu archiwalnego serialu pt. "Polskie Drogi", że nie będzie finansowała jego kolejnej wersji. Jak sobie Polaczki kombinują to niech kupują sobie terenówki. Żarty, żartami ale powinniśmy dla przykładu powiesić na haku tych debili, którzy są winni tej sytuacji. Szczególnie teraz kiedy wszystkie dziury w naszych jezdniach wyłażą spod śniegu i lodu. Takie to chyba jednak kraj. Nic albo niewiele robimy dokładnie a większość na odwał. Bo nie nasze, a przy okazji na państwowej robocie zrobi się kilka lewizn i git.
W Bździszewie dodatkowo wyrwy powstałe w nawierzchni maskują doskonale kałuże, będące skutkiem wiecznie niedrożnej kanalizacji burzowej. Po ostatnich moich wycieczkach po mieście, stwierdzam że niektóre ulice są po prostu nieprzejezdne lub wymagają od kierowców redukcji prędkości do minimum oraz wykonywania slalomu pomiędzy setkami dziur, dziureczek, wyrw i potężnych dziurzysk, które czyhają na nieostrożnych.

Wczoraj wieczorem na Kunickiego, jadąc lewym pasem o mały włos nie straciłem koła, wpadając co pół metra w szereg ukrytych w ciemnościach wyrw i dziur na długości chyba ze 200 metrów, które powodowały konwulsyjne drgawki mojego autka i klapanie zębów jego kierowcy, pomiędzy rzucaniem epitetami, których z wrodzonej kultury nie przytoczę publicznie. A przecież ulica była remontowna nie tak znowu dawno temu - lewy pas jest już prawie nieprzejezdny. Łęczyńska - w sumie jedna z głównych ulic wygląda jak po bombardowaniu - chociaż i wcześniej przypominała test wytrzymałościowy dla zawieszenia każdego samochodu. Teraz przy prędkości 20 km/h, jest to już po prostu tor dla samobójców.  Podobną fakturą służy również Zana od Nadbystrzyckiej, a pomniejsze dziury napotkać można dosłownie wszędzie! Nawet na świeżo po remoncie Krochmalnej.
Brak umiejętności poruszania się w tych warunkach kosztuje. Połamane lub pogięte felgi, drążki, powybijane końcówki, urwane wahacze, wybijane gniazda amortyzatorów i jeszcze długa lista uszkodzeń jakie po miesiącu czy dwóch jazdy po tym czymś, będą normą. Ale za to zamiast dróg inwestujemy w fotoradary, radarowozy dla ITD i doimy z kierowców ile się da pod szyldem zwiększania bezpieczeństwa na drogach. No i czyż to nie jest kretynizm ? Przecież i tak nie da się jeździć szybciej niż 20 - 30 km/h!  

środa, 30 stycznia 2013

Zimowy wieczór.


Wcale nie trzeba chodzić daleko. Czasami wystarczy wyjść za próg własnego domu. A ja właśnie wyszedłem w mroźny, zimowy wieczór i nawet to, co zwykle mijam w pośpiechu, wyglądało inaczej i chyba ładniej. Niestety z czystego lenistwa nie wziąłem ze sobą statywu, więc wyszło jak wyszło na wysokim ISO. Mam tylko nadzieję, że nie był to ostatni zimowy wieczór - od dziś odwilż, a ja nie zdążyłem nawet nacieszyć się śniegiem i nie spacerowałem po Zalewie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to durna zabawa i ogólnie jestem nieodpowiedzialny :) . Mhm, ale jakie to przyjemne! Aha.. no i oczywiście nikogo nie zachęcam  - szczególnie, że lód topnieje i obecnie nie byłoby to ani miłe, ani bezpieczne- dzieci nie róbcie tego w domu! Ani na dworze!  








wtorek, 29 stycznia 2013

Art.18 konstytucji a związki partnerskie, czyli gay+gay nie do końca ok!

No i nie wytrzymałem. Wszędzie toczy się kompletnie bezproduktywna dyskusja nad związkami partnerskimi. Sejm odrzucił trzy, moim zdaniem debilne, projekty ustawy na ten temat, a media zawrzały świętym oburzeniem. Jak to?! Niechże homosie mają dostęp do instytucji małżeństwa, adopcji dzieci, dotacji na ich wychowanie i ogólnie niech ich ogłoszą mężem i drugim mężem lub żoną i żoną bis! A mnie ten temat nudzi ze względu na jego bezsensowność.
Jakkolwiek byśmy nazwali wielbłąda i tak wielbłądem pozostanie - a świadczą o tym dwa garby, durnowaty z wyrazu, aczkolwiek miły pysk i za przeproszeniem, zapach jaki od niego bije na odległość. Więc nawet jeśli nazwiemy "małżeństwem" związek dwóch mężczyzn, związek taki wcale nim nie będzie. Kropka. Idąc za tym rozumowaniem, pozwalam sobie z całą świadomością mojej nikłej wiedzy i pokorą, nie zgodzić się ze zdaniem profesora Piotra Winczorka, że  Art 18 konstytucji zapewniający prawną ochronę małżeństwu, nie wyklucza możliwości prawnego uregulowania związków pomiędzy obywatelami RP, które tym małżeństwem nie są. I owszem, może i nie wyklucza, ale też nie każe związków innych obejmować ochroną prawa ani ich umieszczać w ramach jakiejkolwiek ustawy czy zapewniać im ochrony prawnej, nazwijmy je po prostu kontraktem i na zasadach przewidzianych w prawie cywilnym, handlowym i rodzinnym, uregulujmy taki związek  umową cywilnoprawną, zapewniając znajdującym się w nim osobom prawa majątkowe, dostęp do tajemnicy lekarskiej wobec swoich partnerów, czy inne uprawnienia dotyczące prowadzenia codziennego życia - jak najbardziej! Ale na Jowisza i Herę (niezbyt udane małżeństwo, nieprawdaż, ale jednak), nie uchwalajmy w tej sprawie ustaw, nie zmieniajmy konstytucji i nie róbmy z siebie idiotów a z całości społeczeństwa bałwanów, tylko ze względu na lobby LGBT, które nas tęczowo męczy. Bo to, o czym się zapomina w tym bałaganie to fakt, że ten problem dotyczy w przeważającej większości nie gejów czy lesbijek a raczej ludzi żyjących od lat, jak to się mówi popularnie, "na kocią łapę" - wspólnie budujących domy, wychowujących wspólne dzieci i nie mogących, lub nie znajdujących powodów, aby zawrzeć bardziej sformalizowane związki. I dających sobie doskonale z tym wszystkim radę, bez zawracania głowy Sejmowi i  organizowania "manify" w obronie swoich praw. Dlatego, jeśli homoseksualna para zechce podpisać miedzy sobą taki kontrakt (umowę cywilnoprawną)  - niechże tak się stanie. WOLNO IM - obowiązuje przecież swoboda umów! Mogą sobie też udzielić stosownych pełnomocnictw i poświadczyć je notarialnie. I po kłopocie.

I jak chcą, to niech potem, prosto od notariusza, idą do knajpy i sproszą wszystkich na wesele i noszą obrączki. Żaden problem! Ale związek taki, nie będzie małżeństwem i pewne prawa i instytucje - takie jak na przykład adopcja dzieci, macierzyństwo, rodzicielstwo, jak szczególna ochrona państwa dla rodziny i małżeństwa, będą zachowane tylko dla konstytucyjnie chronionej instytucji małżeństwa rozumianej wprost jak została określona w Art 18 konstytucji. Dlatego wykładnia Sądu Najwyższego w tej sprawie jest dla mnie spójna,logiczna i  do cholery, jedynie sensowna. Nie wolno "instytucjonalizować" tego typu związków a jakiekolwiek próby poszerzania regulacji prawnych w tym zakresie są niepotrzebne. Bo jeśli dalej damy się manipulować w ten sposób krzykliwym lobbystom, to okaże się niedługo że za małżeństwo będziemy konstytucyjnie uznawać związek człowieka i owcy/kozy/konia (niepotrzebne skreślić)  - o ile lobby zoofilów okaże się dostatecznie silne i krzykliwe.

Mandat w straży miejskiej jak w "Idź na całość"

Pamiętacie teleturniej "Idź na całość"? Uczestnik miał wybór pomiędzy nagrodami ukrytymi w poszczególnych bramkach - i tak właśnie można było wygrać zestawy sprzętu AGD lub nawet malucha! I takie fajne laseczki  chodziły i odsłaniały zasłonki tych bramek z uśmiechem pokazując wnętrze. A czemu tak mi się przypomniało? Ano właśnie kolega dostał mandat od Straży Miejskiej z fotoradaru zlokalizowanego w mojej dzielnicy, czyli na Diamentowej. I w mandacie tym mamy do wyboru trzy bramki, o pardon, możliwości jakie strażnicy miejscy dają niegrzecznemu kierowcy.
W bramce numer 1 płacisz 100 złotych i dostajesz w nagrodę 4 punkty karne, jak Ci się to nie podoba możesz skorzystać z bramki numer dwa i powiedzieć, że to nie ty prowadziłeś, jak również zadenuncjować teściową, brata lub nielubianego sąsiada pisząc, że ten a ten prowadził, a ty wtedy akurat piłeś z kolegami na co masz 5 świadków oraz 10 tych tam - alibiów. Jak i to Ci nie pasuje, a na ten przykład masz już 20 punktów karnych to możesz wybrać bramkę nu,mer trzy i oświadczyć, że i owszem ktoś tam prowadził akurat twój samochód i nawet może i w tym miejscu, ale nie będziesz świnią i nie wydasz go i tyle. A za to zapłacisz 300 złotych!

A więc? Którą bramkę wybierasz ? Niestety do mandatu nie dołączają hostessy.
A mnie zastanawia tylko jedno. Po jaką cholerę tołkują na studiach tym biednym studentom, że prawo karne (w tym wypadku wykroczeń) ma mieć funkcję wychowującą jednostki, które nie przestrzegają jego przepisów. Kara ma odstraszać i zniechęcać oraz pouczać, że nie jest to zachowanie aprobowane przez społeczeństwo a w niektórych wypadkach działać prewencyjnie  - tak aby sprawca nie popełniał ponownie wykroczeń czy przestępstw. W tym momencie straszacy miejscy twierdzą, że oni wiedzą lepiej i tworzą możliwość, w której osoba nagminnie lekceważąca przepisy, której grozi odebranie prawa jazdy, może uniknąć tej kary, dając im do łapy 200 złotych więcej. To zwykła ŁAPÓWA - i ulubiony ostatnio specjalista od łapownictwa, sędzia Tuleya, nie miałby tu problemu z kwalifikacją czynu.
Przekroczenie prędkości jest wykroczeniem, które może spowodować łatwe do przewidzenia skutki w postaci zdarzenia drogowego jakim będzie wypadek, w którym poszkodowane zostaną jakieś Bogu ducha winne osoby, a to tylko dlatego, że jego sprawca nadal mógł prowadzić pojazdy, bo ileś tam razy straży miejskiej dopłacił 200% do mandatu.  I gdzież tu logika, prawo oraz sucmienia naszej władzy?  I nie ma co tłumaczyć że chodzi o nasze bezpieczeństwo  - chodzi o kasę i basta.
W naszym kraju praworządnym i sprawiedliwym oraz mlekiem i miodem płynącym, kierowcy stali się zwierzyną łowną, którą należy strzyc i golić z kasy, na wszelkie możliwe sposoby - akcyza w benzynie, VAT doliczany do części, które wymieniamy średnio 5 razy częściej niż w innych krajach, ze względu na opłakaną jakość dróg, opłaty za parkowanie w całym centrum miasta - wczoraj podniesione znów o kilka złotych i polowania urządzane przez wszelkie możliwe służby i urzędników państwowych - niedługo uprawnienia do wystawiania mandatów za wykroczenia drogowe dostaną też pewnie strażacy i nauczyciele. Taka tam paranoja. 

czwartek, 24 stycznia 2013

Dziękuję i jestem do głębi wzruszony.

Pisanie bloga jest w pewnym sensie ekshibicjonizmem psychicznym i duchowym. Czasami więc dzielę się tu swoimi niezbyt mądrymi przemyśleniami lub po prostu przelewam na klawiaturę część frustracji życiem codziennym w rzeczywistości tyleż dziwnej, co śmiesznej jaka roztacza się za oknem mojego biura, domu czy samochodu . Słuchałem też nieco niepokojących uwag na temat kryzysu wieku średniego i takich tam, które przechodzę właśnie w taki sposób. Niewiele sobie z tego zresztą robiąc.
Przyznaję również, że zdaję sobie sprawę z niedoskonałości warsztatu, czasami rzeczywiście teksty są pisane w ciągu dwóch minut na kolanie i bez zastanowienia. Oczywiście są pewnie nawet zasady pisania blogów, które olewam notorycznie i których nawet nie czytałem i prawdopodobnie nigdy nie przeczytam. Kiedy zakładałem tego bloga nie spodziewałem się, że ktokolwiek tu będzie zaglądał, nie mówiąc o tym żeby czytał moje grafomaństwo.
A więc tym milej mi, że po roku licznik wyświetleń wskazuje na 5 000 odsłon. Jestem tym bardzo przyjemnie zaskoczony. Nie promuję tego co robię, i zawczasu wyłączyłem w liczniku liczenie moich własnych wejść żeby nie napychać mojego i tak już dość sporego ego. I do licha mimo to jestem odrobinę z siebie dumny. Nie na tyle, żeby zacząć pisać  powieści, ale przynajmniej na tyle, żeby mieć nadzieję, że dostarczyłem odrobinę rozrywki przynajmniej kilku odwiedzającym.
Biorąc pod uwagę powyższe, chciałbym po prostu podziękować moim czytelnikom. Jakkolwiek brzmi to dla mnie dalej niewiarygodnie, że takowi istnieją. Serio.. dzięki!  


środa, 23 stycznia 2013

O pracy, premii dla marszałków i małych miastach

Przy okazji wielkiej przygody, jaką zafundował nam nowy pracodawca, rozmyślania częściej niż zwykle kieruję w stronę poszukiwania nowych możliwości. Taki odruch warunkowy  - jak tylko nasi szefowie mówią o przygodach, to od razu odpala mi się strona pracuj.pl. Na wszelki wypadek. Bo wypadki jak wiadomo się zdarzają. Szczególnie, że reguły są równie zmienne i zależne od widzimisie pracodawcy, jak obecna pogoda. Niestety my nie możemy strajkować, czy nawet zagrozić blokadą kancelarii premiera. A więc przyglądając się pracującym przy odśnieżaniu, mam mieszane uczucia. Z jednej strony, że nie będę musiał, z drugiej, że jak będę musiał, to śnieżyce będą szalały do maja.
Swoją drogą nie jest to chyba taka zła praca. Jadąc Wrotkowską o godzinie 7.00  rano, codziennie widzę następujący obrazek  - pięciu gości zajętych odśnieżaniem, z czego czterech stoi lub ciągnie za sobą łopaty a piąty machający łopatą, aż miło, lub pchający ją przed sobą zawaloną śniegiem. Czyli jak widać wszędzie jest jeden jeleń, który zap...., znaczy pracuje i co najmniej kilku, którzy dbają o jego PR, HR oraz strategię pracy, aby biedak wiedział gdzie i co odśnieżać. Mam nadzieję, że załapię się do kadry kierowniczej, jak już będę musiał


Na szczęście jest w Polsce zakład pracy, który docenia swoich pracowników, kupuje im drogie zabawki (np. iPady), żeby nie nudzili się w pracy, zapewnia im darmowe przejazdy koleją i komunikacją miejską oraz służbowe limuzyny do dyspozycji, gratisowe wycieczki zagraniczne oraz szeroki pakiet socjalny - darmowe noclegi, wyszynk oraz ochronę, hołubi ich jak matka swoje ukochane dzieci, nie zmuszając nawet do chodzenia do roboty, a na dodatek daje im premie - no przynajmniej kadrze kierowniczej  - po 40 tysięcy na łebka. Pewnie wszyscy się domyślili - to Sejm Rzeczpospolitej Polskiej. Takie rzeczy tylko tam!
Pani Marszałek Kopacz przyznała właśnie sobie i swoim wicemarszałkom po 40 tysięcy premii (sobie 45 - spryciula). W wywiadzie dla mediów oczywiście stwierdziła, że marszałek ma takie prawo a jej współpracownicy i ona zasłużyli sobie ciężką pracą.
Pani Marszałek! Błagam! Będę pracował ciężej, niż panowie Kuchciński, Grabarczyk, Grzeszczak oraz Wenderlich i pani Nowicka razem wzięci! Mam ponadto odpowiednie kwalifikacje i niebagatelne doświadczenie, znam 4 języki obce i to wszystko jedynie za przeznaczoną dla nich premię bez miesięcznego wynagrodzenia!
A tak serio - odrobinę przyzwoitości, do jasnej i niespodziewanej Anielki, by się przydało - pani Kopacz rozdaje NASZĄ KASĘ! I to bardzo szczodrze. A przypominam, że część z nas nie mając sejmowych gaży, musi przeżyć cały rok za sumę znacznie mniejszą niż 40 tysięcy  - utrzymując rodziny i spłacając kredyty. To, że marszałek sejmu ma takie prawo nie oznacza, że ma taki OBOWIĄZEK - różnicę pomiędzy prawem a obowiązkiem wyjaśni pani marszałek byle student pierwszego roku prawa! Nie jest to więc konieczność czy prawo a zwykła PAZERNOŚĆ, KUMOTERSTWO i zwykła GRANDA! Kropka.
Wracając do przygody - nieustannie mnie zadziwia sposób myślenia w korporacji. To, że każda korporacja ma swój język zdążyliśmy się przyzwyczaić, chociaż nadal potworki językowe w rodzaju "popuszać" (od angielskiego to push - czyli popchnąć, skłonić kogoś do zrobienia czegoś), straszą mnie równie bardzo, co bawią. Ale dzisiaj z tej całej radości przeżywanej przygody dowiedziałem się, że nasze Bździszewo, nie jest dużym miastem. Owszem Wrocław, Poznań czy Bydgoszcz jest, Świętochłowice są, ale Lublin już nie.
Biorąc pod uwagę całokształt, to jak tak ma nas traktować Polska "A", to ja strzelam regularnego focha. Połączmy się z Cełmem, Zamościem i Świdnikiem, zażądajmy autonomii a potem korytarza do morza. W sumie patrząc na całokształt - kto wie, czy na dobre by to nam nie wyszło. W innym wypadku obawiam się, że do końca świata i o jeden dzień dłużej będziemy traktowani jak tania siła robocza dla wyżej rozwiniętych regionów a wszystkich nas będą doiły partie polityczne, będące akurat u władzy bez różnicy czy z lewej czy z prawej strony sceny politycznej.
A śnieg nadal pada.


niedziela, 13 stycznia 2013

WOŚP - narodziła się nowa świecka tradycja

Chcesz, czy nie chcesz, raz do roku uczestniczysz. Od WOŚP nie da się uciec, przełączyć kanału czy zmienić  fali. Wszędzie się wepchnie i wszędzie wejdzie. Wszechobecny luz w wypowiedziach nawet najbardziej sztywnych zwykle tuzów, doktoraty honoris causa dla Jurka, serduszka i liturgia jaką tego dnia odprawuje cała prawie Polska. Nie wiem czy to dobre, czy nie. Każdy sam powinien osądzić. A w tym roku trochę od kuchni wszystko to widziałem.





















sobota, 12 stycznia 2013

Portret Księżnej Cambridge

Strefa euro walczy z kryzysem, w gospodarce robi się coraz zabawniej, ja nie mogę znaleźć i opublikować mojego zdjęcia z Chuckiem Norrisem, żeby przypodobać się nowemu pracodawcy a wszystko to przyćmiewa w mediach nowy portret księżnej Cambridge.


Słychać głosy, że na tejże podobiźnie ma za duży nos, wygląda starzej o 10 lat i tak dalej. A ja tak sobie patrzę i twierdzę, że Brytyjczycy i tak mają lepiej. Nie żeby chodziło o wątpliwą w większości urodę tamtejszych dam. Ale za to ze swoją monarchią i "splendid isolation", mogą pokazywać eurokratom dwa palce (zwyczaj czysto angielski), rodzina królewska łącznie z parlamentem i całym Downing Street 10 kosztuje o niebo mniej, niż rząd i obie izby parlamentu w kraju nad Wisłą razem wzięte i w dodatku to my musimy uczyć się angielskiego a nie odwrotnie. Wszystkim malkontentom mówię więc. Jej Książęca Mość wygląda starzej ze względów oszczędnościowych! Przez najbliższe 10  - 20 lat nie trzeba będzie nowego wizerunku sporządzać. I o to chodzi! Tak wygląda oszczędność i logika. A nie jak u nas - finansujemy i-Pad'y dla Sejmu i Senatu, premie ministrów i budowy przeróżnych obiektów, jak na przykład autostrady, z których nikt nie będzie korzystał i tak, bo co 200 metrów mają być ustawione radary, stadiony, które zalewa woda równie często i szybko, jak nas zwykłych obywateli  zalewa krew kiedy to oglądamy.   
Tak więc w ten sobotni wieczór jestem zwolennikiem restauracji monarchii w naszym kraju. Będzie prościej, taniej i skuteczniej. A poza tym w końcu przydadzą się na coś te zamki królewskie, które obecnie zamieniono w większości w nudnawe muzea, w których niczego i tak nie można dotknąć.
Niechże już lepiej na tronie zasiądzie jakiś Jagiellon, Piast czy ostatecznie Waza - co do Poniatowskich to bym się głęboko zastanowił, bo to pewnie ukryta opcja rosyjska. I tak niewiele to zmieni, a przynajmniej na ceremonie ładne będzie można popatrzeć. A chwilowo albowiem eques Polonus sum, wypiję zdrowie przyszłego Króla Jegomości, niechaj panuje nam miłościwie!  I takoż zdrowie Waszmość Państwa! 

piątek, 11 stycznia 2013

Motyl i skafander. Obejrzane wczoraj.

Czasami ogląda się telewizję przypadkiem. Zupełnie bez zamiaru oglądania czegokolwiek wlepia się oczy w ekran i pozwala nawet podświadomie karmić papką informacyjną. Tym razem było inaczej. Zupełnie przypadkowo przełączyłem telewizor i akurat zaczął się film "Motyl i skafander" - dość już leciwa produkcja z roku 2007. Przyznaję, że pominąłem ten film, kiedy był na topie i dopiero teraz miałem okazję zobaczyć go po raz pierwszy. Fabuła oparta na książce, której autor Jean-Dominique Bauby, opisuje swoje własne doświadczenia. Książki nie czytałem, ale spróbuję, a sporo już powiedziano na temat tego filmu, sporo dobrego nawet. Nie będę więc powtarzał tego wszystkiego.
Może dlatego, że bohater był moim równolatkiem a może dlatego, że film i fabuła różnią się od większości produkcji, które miałem nieszczęście ostatnio oglądać film wywarł na mnie ogromne wrażenie.
 Bohater na skutek wylewu zostaje całkowicie sparaliżowany, całym kontaktem ze światem i całym jego światem staje się jedyne pozostałe mu sprawne oko. Film jest więc w większości opowieścią z tej właśnie dziwnej i groteskowej prawie perspektywy pola widzenia jednego oka. Mimo to, dzięki ludziom i chęci życia czy też miłości do życia, jaką miał przed udarem, udaje się mu komunikować ze światem, nawet opisać za ich pośrednictwem myśli i wspomnienia, które są wszystkim co mu pozostało w książce. Sceny widziane unieruchomionym w jednej pozycji okiem, są mistrzowsko przeplatane okruchami wspomnień, marzeniami, fantazjami. Sceny wzruszają, poruszają, skazują widza na myślenie, na wchodzenie w ten świat zamkniętego w bezużytecznej skorupie ciała umysłu. Jednak bez tandetnej ckliwości telenoweli. Umysł jest całym światem i bronią, bronią przed śmiercią i zapomnieniem. Pozwala spełniać marzenia, podróżować, kochać. I w tym wszystkim jest pewna apoteoza człowieczeństwa, zwrócenie uwagi na rzeczy, na które nigdy nie mamy czasu a które są ważne i bez których jesteśmy tylko fizycznie działającymi mechanizmami, bez życia  w środku. Tak więc autor i bohater zarazem odkrywa pełnię swojego istnienia dopiero wtedy, kiedy staje się uwięziony w swoim własnym ciele. Może to i przerażające, ale czy, tak z ręką na sercu, możemy powiedzieć, że nie jesteśmy do niego podobni?
Z czystym sercem mogę więc polecić wejście na chwilę w ten niezwykły świat. Pełen humoru i realnych uczuć. Prawdziwy do bólu.




czwartek, 10 stycznia 2013

Nowoczesna i przyjazna edukacja matematyczna, czyli jak mało nie zwariowałem

Na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej mamy zapis o misji tegoż urzędu - EDUKACJA SKUTECZNA, PRZYJAZNA i NOWOCZESNA. Minister Szumilas szumi sobie na lewo i prawo, jaką to cudowną robotę odwalają jej podwładni, kształcąc nasze pociechy i zapewniając im edukację na europejskim poziomie, a nam na starość rzesze wspaniale wykształconych, bo po gimnazjum jak siostrzeniec pani minister, specjalistów, którzy będą utrzymywać nas na emeryturze.
A ja czasem jak odrabiam lekcje z moją młodszą, dostaję spazmów śmiechu, tudzień czasem  prawie zawału jak widzę, czego to biedne dziecko musi się uczyć i na jak wysokim poziomie są podręczniki jakimi musi się w ciężkim trudzie edukacji własnej wspomagać. 
Oto książeczka Gra w Kolory wydawnictwa JUKA, numer dopuszczenia przez MEN 87/2/2010. pod redakcją Anny Parzęckiej i Małgorzaty Struczewskiej. Matematyka część druga.
Przyznaję, że mimo starań moich nauczycieli (Chwała im że takiego głąba starali się doprowadzić do intelektualnych wyżyn z takim trudem!  Chwała!) zawsze pozostałem lekko matematycznie upośledzony. To znaczy uwielbiam rozwiązywać problemy logiczne, bawi mnie programowanie, ale jeśli chodzi o matematykę jestem totalnym beztalenciem. Sądziłem jednak, że zadania na poziomie DRUGIEJ KLASY PODSTAWÓWKI pójdą mi co najmniej dobrze i jakoś ten autorytet wszechwiedzy ojcowskiej zachowam. W swoim zadufaniu tak właśnie sobie myślałem, póki nie zetknąłem się z zadaniami "z liskiem" z wymienionej książki. 

Oto i przykład pierwszy: 

 Pitagorasie i Talesie! Byliście jeno dziećmi w porównaniu do autorów podręcznika i umysłami waszymi  nie zgłębicie przez wieczność ich zamysłów. Newtonie, Pascalu, i Einsteine na nic wasz geniusz, kiedy za bary bierzecie się z zadaniami z podręcznika drugiej klasy polskiej podstawówki. 

Cóż dopiero ja. Ogłupiały zacząłem czytać po kolei wszystkie "zadania z liskiem"

Przykład drugi: 
Karol ma kilkanaście płyt: 8 z muzyką klasyczną i kilka z muzyką rockową. Ile wszystkich płyt ma Karol? 

Nie wiem... na Boga! nie wiem! Przerażenie zjeżyło mi włosy na karku i niedepilowanych przedramionach! 

Przykład trzeci:

Mały Bartuś zjada pierwsze śniadanie rano. Drugie śniadanie mama daje mu po 3 godzinach. O której Bartuś będzie jadł drugie śniadanie? 

ZNOWU NIE WIEM! Nie mam bladego pojęcia o której ten skubany Bartuś zje swoje cholerne drugie śniadanie! Tu część mojej duszy zawyła z rozpaczy! 

Przykład czwarty: 

Bombka kosztuje 9 zł. Za 10 takich bombek w opakowaniu trzeba zapłacić 1 zł. O ile droższe są bombki w opakowaniu od jednej bombki? 

I tu z mojego jestestwa wyrwał się już jedynie nieartykułowany ryk a umysł rozpadł się na drobne kawałeczki. Wstałem dopiero po dobrej chwili, docucony przez pociechę, nieco chyba wystraszoną reakcją wapna na podręcznik. Szlag! Nigdy już nie wezmę do ręki jej podręczników, kto wie jakie ponure tajemnice i obca wiedza się w nich jeszcze kryją. Ja wiem, że rodzice powinni pomagać dzieciom w kształceniu. Ale życie i zdrowie psychiczne ważniejsze!  

Którego to zdrowia życzę pani minister i jej urzędnikom z całego rozkołatanego nadal serca i bardzo serdecznie. 







wtorek, 8 stycznia 2013

Początek roku - coś się kończy, coś zaczyna


I w ten sposób z samym początkiem roku zmieniłem pracodawcę, bez zmiany biurka. Nie pamiętam który już raz z kolei jestem kupowany przez kolejną korporację na zasadzie dobrodziejstwa inwentarza. Kolejny bank przejął nas, razem z drukarkami, komputerami i umeblowaniem. Ogólnie jest fajnie. Prezes (nowy) na spotkaniu powiedział, że czeka nas wielka przygoda. No to przygoda się zaczęła! Przyznam, że bez rewelacji. W głębi duszy jestem chyba hobbitem i nie lubię przygód.
Za to w prasie i TV mamy masę przygód i wątków sensacyjnych. Ot dla przykładu sprawa towarzysza, pardon!  - obywatela  - Grigorija Depardjewskiego, alias Gerard Depardieu, który z przekonania został Rosjaninem. Z przekonania, oczywiście, że lepiej płacić mniejszy podatek w Rosji, niż większy we Francji. Nawet wyciągnął z grobu swojego tatusia, twierdząc że ten był komunistą, co świadczy o tym że on Grigorij jest mocno związany z Rosją. W dodatku grał kiedyś Rasputina, co dobitnie potwierdza wymienione fakty. Ten, jakże znamienny czyn, spotkał się z aprobatą władz Rosji i niedźwiedzim uściskiem samego Putina. A widzowie patrzyli, to na Putina, to na Depardieu i  już nie wiedzieli, kto jest Rosjaninem a kto Francuzem. W dodatku przyszła obywatelka Bardotska, bardziej znana nadal jako Brigitte Bardotte, zagroziła Francji i Francuzom, że też zostanie Rosjanką. Chociaż twierdzi uparcie, że nie z powodu rodzica, tylko z powodu słonia. Ja rozumiem niechęć do płacenia podatków, ale żeby mieszać w to Bogu ducha winne zwierzęta?  Ech, ta dekadencka Francja!
Druga sprawa, od początku roku wykrzykiwana w różnych tonacjach w mediach, to zakup fotoradarów, nowoczesnych samochodów dla ITD (Inspekcja Transportu Drogowego). Rząd bowiem stwierdził, że w końcu utemperuje niesfornych obywateli, karząc ich mandatami na lewo i prawo. Ostatecznie dziura budżetowa jest głęboka jak, nie przymierzając, Rów Mariański, a więc niech plebs płaci. Podobno liczą, że jakieś 300 milionów złotych mamy dostarczyć do kasy państwowej z tytułu mandatów. Oczywiście posłowie chronieni immunitetem płacić nie będą. Ich prawo nie obowiązuje. Czekam więc z niecierpliwością, kiedy rząd raczy zakupić helikoptery wyposażone w rejestratory i radary oraz bezzałogowe drony z demobilu US Army, żeby sprawowały z powietrza całodobową kontrolę nad obszarem RP i fotografowały wszystko, co się rusza z prędkością większą niż 20 km/h, bo żeby zapewnić odpowiednie wpływy do budżetu, do tej prędkości ograniczy się ruch na drogach. Nie jestem obrońcą piratów drogowych i nie popieram idiotów wyprzedzających na przejściach dla pieszych. Ale dziwi mnie państwo, które zamiast wychowywać liczy na to, że jego obywatele będą coraz mniej przestrzegali prawa, bo to daje państwu kasę. Niektóre media celnie punktują pana premiera, który przy okazji wydatków na radary czynionych przez pisowski rząd piszczał, że "tak może myśleć tylko facet, który nie ma prawa jazdy, bo jakby miał to by wydawał tą kasę na drogi a nie na radary". A tu proszę. Punkt siedzenia zmienia punkt widzenia. Dróg nadal nie mamy, za to liczba radarów się podwaja. A może premier stracił prawo jazdy za karne punkty? Zdaje się, że raczej stracił resztki przyzwoitości, ale to już zupełnie inna bajka.
Do ognia medialnych wrzasków dolał oliwy sędzia Tuleya, swoim artystycznym monodramem w trakcie czytania wyroku w sprawie Mirosław G., który to wyrok miał być precedensem, wskazującym wszystkim, co jest a co nie jest korupcją w stosunkach lekarz - pacjent. Miało być pięknie, poważnie i ogólnie super. A wyszło jak zwykle. Wiemy teraz przynajmniej, że jeden goździk oraz czekolada Wedla nie są łapówką, tylko wyrazem wdzięczności, a za to już 10 goździków i ptasie mleczko są łapówą i są karalne. Chciałbym widzieć te rzesze agentów CBA/CBŚ/BOR/CIA/FBI czy innych akronimów, tropiące 80-letnie babcie dające bombonierki pielęgniarkom czy lekarzom. A rzeczywistość polskiej służby zdrowia, jest jaka jest. Nie twierdzę, że zawsze i wszędzie, ale sam spotkałem się z "wyrazami wdzięczności" w kwotach znacznie wyższych niż cena tabliczki czekolady, a nawet z sugestiami wobec pacjentów czy członków ich rodzin, że bez odpowiednich wyrazów wdzięczności to mogą sobie leżeć i leżeć, aż do śmierci, lub przeciwnie nie znajdzie się dla nich miejsce na oddziale. Nie licząc popularnej praktyki odsyłania pacjenta na prywatne "konsultacje", do prywatnego gabinetu - oczywiście płatne ekstra. Jakby za pieniądze NFZ, ten sam lekarz miał mniejszą wiedzę, niż za pieniądze pacjenta. I mogę to spokojnie sobie mówić, bo się przedawniło. I prokuratura może mi ....powiedzmy, złożyć wyrazy ubolewania. Wszyscy publicznie krzyczą o tym jak podła jest korupcja, a prywatnie z ręki do ręki wędrują kopertki. I tu przypomina mi się genialny skecz "Sprawa do załatwienia" z udziałem Ireny Kwiatkowskiej i Anny Seniuk. Polecam!





Jak bardzo dowcipy sprzed 30 lat są aktualne - zgroza!
Niniejszym więc życzę wszystkim spełnienia obietnic naszych polityków oraz Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku!



środa, 2 stycznia 2013

Planespotting in Lublin

Ponieważ pomysł wydaje mi się kuszący, a Łukasz całkiem ładne fotki zrobił, już zacieramy łapki i czyścimy szkiełka, żeby się wybrać, jak się trochę ociepli, w to samo miejsce ze stołkami, kanapkami, termosami, drabinami i naszymi aparacikami oraz nacykać tyle fotek, ile nam się uda. A chwilowo zdobycz Łukasza z dnia poprzedniego, czyli "pechowy" Ryanair, co to trzy razy kołował, zanim się zdecydował :) Fáilte romhat isteach! :)