piątek, 18 września 2015

Nie miała baba kłopotu czyli bokser w domu

No i stało się. Po latach próśb, błagań i robienia maślanych oczu, uznaliśmy że nasze latorośle są dość duże, żeby stać się opiekunkami dla psa. Jak się okazuje "manie" psa nie jest wcale takie oczywiste i proste. Jest to ogólnie rzecz biorąc dość ciekawy i skomplikowany proces w którym pies powoli wrasta w codzienną rutynę, a czasem zdarza się wywraca porządek rzeczy do góry nogami.
Wybór rasy był ciężki - oczywiście marzył mi się Jack Russel Terrier (nie bo one skaczą i biegają) albo buldog angielski (nie, bo się ślini!), albo coś w tym stylu (nie. bo to ty wymyśliłeś!) - od razu zrezygnowaliśmy z pudelka, pekińczyka, yorka, ratlerka i innych ras kieszonkowych. Padło więc większością głosów na boksera. 
Tak więc, dzięki pomocy znajomego, którego brak jest weterynarzem, zamieszkał z nami bokserek o wdzięcznym imieniu Bucky (nie, nie będzie się nazywał Frodo ani Bilbo ani Nazgul, skąd ty bierzesz takie durnowate pomysły na imię dla psa)  




Zanim zamieszkał usunąłem z pokoi wszystko co mogłoby zostać zasikane, poszarpane, pogryzione i ogólnie zdemolowane przez malucha. Skutkiem tej demolki było zniknięcie dywanów, książek z dolnych półek, frędzli, wiszących obrusików oraz butów z ... - no gdziekolwiek one tam były - a były prawie wszędzie!  
W pierwszych dniach popełniliśmy chyba wszystko możliwe błędy wychowawcze. I tak udało się go nauczyć przyłażenia w nocy do łóżka dowolnie wybranego członka rodziny i piszczenia, dopóki nie da mu się ręki do której może się przytulić. Na szczęście  teraz ceni sobie swoją prywatność i śpi na swoim własnym legowisku. Nadal tylko przychodzi czasem w nocy polizać mnie w nos lub co tam akurat dostanie i po kilku minutach głaskania idzie grzecznie na miejsce chrapać dalej. Chwilowo zrezygnował też z prób włażenia do łóżka i skakania na fotele. Prawie udało się oduczyć go gryzienia rąk ludzi jako zabawy, pomimo wysiłków torpedowania tej nauki ze strony wszystkich jak leci. (Oj, jak fajnie mnie gryzie! Patrz! -  Proszę nie dawać mu rąk do gryzienia! - Ale i tak go pan nie oduczysz! To szczeniak więc będzie gryzł). Na spacerach z takim stworzeniem, można się też doskonale socjalizować: Oj, jaki śliczny piesek! Taki słodki! - piszczą mamusie i ich pociechy. A bydlaczek robi słodkie oczka i gapi się na mnie jakby mówił - No i widzisz? Jestem teraz celebrytą i jako taki nie muszę się ciebie słuchać! - No to jeszcze zobaczymy! Czytam fachową literaturę i coraz więcej wiem o wychowaniu takich zbójów! Niestety szczeniak chyba też czytał sporo bo chwilowo tresuje swoje nowe stado nad podziw sprawnie i efektywnie.
Ponieważ ogólnie jednak jest przylepa, podbił serca całej rodziny. Nawet moje wampirzyce wstają o 5:30 i idą na spacer z pieskiem. albo specjalnie czekają, żeby wyjść z nim wieczorem przed snem. Ciekawe co z niego wyrośnie i na jak długo wystarczy zapału moim córkom.




niedziela, 9 sierpnia 2015

XXXI Balonowe Mistrzostwa Polski. Nałęczów 2015

Zawsze miałem ochotę polecieć balonem. Tak majestatycznie i niespiesznie żeglować sobie ponad ziemią. To musi być wspaniałe uczucie. I patrząc na balony unoszące się w powietrzu ta tęsknota powróciła.

środa, 22 lipca 2015

Śladami Singera 2015.

Dziś mało kto wie już jak było. A przecież małe żydowskie sztetl, były częścią krajobrazu naszej ziemi tak samo jak drewniane chaty naszych dziadków. Potem przyszły nowe filozofie, wojny, Holokaust, spory o to kto był katem a kto ofiarą, lata pisania historii przez ludzi najmniej do tego uprawnionych. Może więc i dobrze, że są takie inicjatywy. Przypominające odrobinę tamten świat, zapomniany i ożywający tylko w kamieniach rynków małych miasteczek, które jeszcze pamiętają.
I dobrze, że mogłem to zobaczyć. A nawet być odrobinę uczestnikiem tej magii Sztukmistrza z Lublina, który sam opowiadał o wszystkim. był wszędzie i mamił nas swoimi sztuczkami. I celem jego opowieści była sama opowieść.

Kiedy siadam do pisania, nie mam innego celu poza samą opowieścią. Opowiadanie jest celem. (I.B. Singer)




















 

Roztocze - powrót do przeszłości

Moje pierwsze wyjazdy wakacyjne to było Roztocze, okolice Krasnobrodu, Zwierzyńca. Nocowanie w chatach dobrych ludzi, stogach siana, stodołach i na polach namiotowych. W tym roku znowu odwiedziłem te miejsca. Było inaczej, chociaż czasem nie mniej magicznie. I przez kilka dni niczego nie musiałem i to było najpiękniejsze.
















niedziela, 7 czerwca 2015

Noc kultury 2015

Wędrowcze, masz towarzysza. Księżyc w pełni, srebrny, daleki pójdzie odtąd za twoimi krokami. Powiedzie cię do miasta umarłych, gdzie twoi bliscy leżą pod głazami i darnią. Osrebrzy ci stare kamienice w rynku, widma ukaże w kościele na Zamku.

poniedziałek, 25 maja 2015

Powyborcza apokalipsa

Ledwo podniosłem powieki i natychmiast zamknąłem. "Znowu dzień, a już było tak przyjemnie". Niestety budzik w telefonie, z uporem godnym lepszej sprawy, wydzwaniał melodyjkę "Je ne regrette rien", powoli podnosząc poziom głośności. "Właściwie to czemu ja na podłodze?" W ustach czułem smak starego trampka a w głowie malutki gnom wybijał jakiś szaleńczy rytm młotem pneumatycznym. Właściwie to nie pamiętałem nawet jak się wczoraj zakończył wieczór.

środa, 20 maja 2015

To nie uniwersytet, tu trzeba myśleć, czyli naprawa C220

Jechałem sobie spokojnie, kiedy w pewnym momencie mój Czerwony Szerszeń lekko kichnął, zaświecił mi kontrolką EPC po oczach i zaczął kopcić z rury z entuzjazmem średniej wielkości lokomotywy. W lusterku widziałem jak jadący za mną kierowca w panice uciekał na drugi pas, żeby nie znaleźć się w chmurze dymu.
Zatrzymałem się i zadzwoniłem do Mariusza. 
- No, mam mały problem... - i tu streściłem mniej więcej objawy
- Dobra przyjedź, zobaczymy 
Po drodze stawiając zasłonę dymną i szarpiąc się niemiłosiernie dojechałem do warsztatu. 
- To zaczynamy od czujnika powietrza. - Zawsze podziwiałem jego entuzjazm i pozytywne myślenie. 
Po umyciu i zamontowaniu - jazda próbna Bez zmian. Podobnie EGR i coś tam jeszcze o czym nie wiedziałem do dziś, że istnieje 
- Dobra to na kanał i patrzymy. 
Po chwili wychylając się z kanału Mario potwierdził że mam gdzieś wyciek. 
- O, urwał, ale nie mam pojęcia skąd. Rozbieramy. 
Mercedes zniosła dzielnie ten striptiz. Ja z kolei nie bardzo, paląc fajkę za fajką tudzież trzymając coś w łapach jako niefachowa siła robocza. 
- Urwał, stary, ale jaja! No chodź zobacz. 
Wgramoliłem się do kanału, co przy mojej tuszy i kondycji, jest nieco problematyczne. 
- Luknij! Masz dziurę w korpusie pompy! Jak żyję tak, urwał, nie widziałem czegoś takiego! 
- Tyyyy. No jak? Jak może być dziura w korpusie? Przecież to nie powinno rdzewieć? 
A tu rzeczywiście, w korpusie pompy wtryskowej na samiutkim prawie środku dziurka. Mała, niepozorna, prawie nic.  A jednak. Jakby ktoś przewiercił korpus wiertarką No to kompletny kotlet. Uszczelnienie pompy to minimum 500 złotych plus robocizna. 
- Eeee tam. Jedziemy do marketu. 
- Po co? 
- Po klej i wykałaczki! 
- Co?! 
- No wykałaczki! Będzie taniej niż spawanie nie? 
Z miną średnio przekonaną, poszedłem grzecznie po zakupy.  Wróciłem z klejem dwuskładnikowym i paczką wykałaczek za 2 złote.
- No to patrz jak się to robi! He he... 
Mariusz wbił wykałaczkę w dziurę, złamał ją przy samym korpusie i nałożył klej. 
- Do śmierci wytrzyma!
Fakt, może nie wyglądałem zbyt zdrowo w tym momencie
Z dość głupim wyrazem paszczy wracałem do domu i przypomniało mi się stare powiedzonko, dotyczące co prawda armii, ale pasujące jak ulał. Cholera, w życiu bym na to nie wpadł!


piątek, 13 marca 2015

Terry Pratchett nie żyje ...

Książkami Pratchetta zaraziłem się od Staszka. Ot, pożyczył mi jedną a potem jakoś tak poszło. Zagłębiałem się w Świat Dysku coraz bardziej i z każdym tomem, coraz kompletniej. Nawet teraz, co jakiś czas wracam do tych książek, kiedy świat wydaje mi się ponury i jednowymiarowy. Niestety dzisiaj dowiedziałem się, że Terry Pratchett odszedł. Widać teraz gra w szachy z Kosiarzem. Ale Wielki Zółw A'Tuin nadal będzie majestatycznie żeglował przez Wszechświat. 
W wiosce w Ramtopach, gdzie tańczą ta­niec morris, wierzą na przykład, że nikt nie jest ostatecznie martwy, dopóki nie uspokoją się zmarszczki, jakie wzbudził na po­wierzchni rzeczywistości - dopóki zegar przez niego nakręcony nie stanie, dopóki wino przez nią nastawione nie dokończy fermenta­cji, dopóki plon, jaki zasiali, nie zostanie zebrany. Czas trwania czy­jegoś życia, twierdzą tam, to tylko jądro rzeczywistego istnienia.


piątek, 30 stycznia 2015

Austryjackie gadanie

Z dość dużym zdziwieniem czytałem komentarz dziennika "Heute" do przemowy naszego prezydenta, w którym zarzuca się mu, że nie wspomniał o tym, że Polacy pomagali Niemcom i Austriakom w mordowaniu Żydów.
To już jakaś makabryczna kpina. Nawet nie chodzi o głupotę, bo głupotę to palnął pan Schetyna mówiąc, że to Ukraińcy wyzwalali Auschwitz. Tu chodzi o kompletnie błędne przekonanie zachodu Europy o niedawnej przecież historii. Co gorsze coraz mniej zostaje naocznych świadków tych wydarzeń. Łatwiej będzie więc zmienić historię, na bardziej "odpowiednią".
Tak więc niedługo usłyszymy, że to butna postawa Polski spowodowała agresję Niemiec w 1939. No, bo przecież nie chcieliśmy oddać korytarza do Prus, który im się należał jak wurst z kapustą, ani zrezygnować z pretensji do Gdańska. Dodatkowo korzystając sprytnie z okupacji wyższych kulturowo i łągodnych Germanów oraz z pomocy świetnie zorganizowanych jednostek SS i ich obozów koncentracyjnych, które pierwotnie miały służyć jako hotele robotnicze, Polacy zorganizowali Holokaust aby pozbyć się problemu żydowskiego.
Jakoś z opowieści moich dziadków i niektórych źródeł historycznych, nauczyłem się jednak, że było inaczej. Że to Niemcy, a w tym i obywatele Austrii, wcieleni, wcale nie przymusowo, do wojska niemieckiego zezwierzęcali podbite narody. To nie Mościcki ani Beck wymyślili Ostateczne Rozwiązanie, To nie nasi ułani zabijali niemieckie dzieci. I tak, wojna jest zawsze brutalna i wyciąga na jaw najgorsze ludzkie cechy. Każdego, w tym i Polaków. I zdarzały się wypadki takie jak w Jedwabnym, czy i pewnie inne, kiedy ze strachu, z podłości serca moi rodacy sprzedawali swoich sąsiadów, Żydów, Polaków, Cyganów. Ale większość z nas stanęła po stronie słabszych i prześladowanych i sam wiem, że w mojej rodzinie, mimo tego, że NIEMIECCY okupanci karali śmiercią całe rodziny za podobne "przestępstwa", przechowano również żydowskie dziecko i uratowano je od śmierci. A skoro tak, to ile było takich rodzin? Setki? Tysiące? Dziesiątki tysięcy? Ilu ludzi uratowali?
I żeby o tym się dowiedzieć nie trzeba wcale być superinteligentem. Wystarczy posłuchać tych, którzy przetrwali ten straszny czas i zadać sobie trud dotarcia do prawdy.
Tym bardziej nie możemy pozwalać, żeby nasi dawni oprawcy zmieniali i przeinaczali fakty, tylko po to żeby wybielić pamięć swoich przodków. I żadna sztuka, ani żadne "wyższe" przesłanie nie powinno im w tym pomagać.

wtorek, 13 stycznia 2015

Romeo must die, czyli jak zostałem Kapuletem

Skończył się kolejny rok. Jakoś nie było czasu na rozrachunki z życiem. Za to przekonuję się codziennie, że życie jest nie tylko coraz dziwniejsze, ale czasami nawet coraz zabawniejsze.
Ot, kilka dni temu było mi dane zostać Kapuletem.