środa, 31 października 2012

Janusz apostata czyli gra pod publikę

Mr. Palikot w maju tego roku przybił na drzwiach bazyliki franciszkanów w Krakowie swój akt apostazji. I od tej pory słyszy się częściej to słowo i jest ono odmieniane przez tysiąc przypadków w kontekście tego, że ludzie powinni akty takie składać jeśli są niewierzący lub niepraktykujący itp. Zresztą pojawiają się ostatnio u nas również  wzywające do manifestacji ateizmu. Co mają na celu? Zasygnalizowanie, że istnieje wspólnota ateistów? Niewierzących? Grupa wsparcia? Sam nie wiem. A jak to jest z tą apostazją i czym w ogóle to to jest.
W średniowieczu apostazja była jedną z najbardziej dotkliwych i poniżających kar dla człowieka  - wykluczała go nie tylko ze wspólnoty kościoła  - tej sakramentalnej - ale i ze społeczeństwa, poza którego nawias był usuwany, co pociągało wiele kłopotów natury również cywilnoprawnej.
Obecnie jest propagowana przez ateistów, jako bezbolesny zabieg zerwania z Kościołem. A jak jest naprawdę? Zadałem sobie trud poczytania na ten temat i chciałem zauważyć, że akt apostazji wcale nie sprawia że dany człowiek zostaje "wypisany" z kościoła katolickiego i już. Nic bardziej mylnego. Żaden akt woli nie zmaże chrztu. Zostałeś panie Janku ochrzczony przez mamusię jako osesek i koniec. Możesz zerwać z instytucjonalnym kościołem ale z Kościoła się nie wypiszesz. Możesz nie przyjmować klechy po kolędzie, nie składać ofiar na tacę i kontestować moralne nakazy katolików, ale jesteś ochrzczony. I będą się za ciebie modlić skubani - czy tego chcesz czy nie. Apostazja tylko to właśnie daje - nie będą do ciebie pukać księża po kolędzie i jak nie zapomną to członkowie kółek różańcowych żeby opłatek ci dać przed świętami. No i oczywiście nikt cię nie pochowa z całym kołowrotkiem katolickim. Chociaż tego nie byłbym pewien znając układy i to że potomkowie specjalnie na złość dziadkowi go pochowają w święconej ziemi (dla pewności kołkiem serduszko jeszcze przebiją żeby dziadzio - ateista, jako wampir nie wracał, a co bardziej krewcy łeb upiłują i w nogach położą. a łapy drutem powiążą - co podobno sprawdzonym sposobem jest)
Ale skoro tak to jest z tą apostazją  - zamyka ona dostęp do sakramentów  - czyli według katolika  - znaków obecności Boga wśród swojego ludu, to czy większość z nas nie żyje w "cichej" apostazji? Och.. nawet czasem niektórzy chodzą do kościoła. Bo wypada. Święta czy coś tam, msza za zmarłego wujka, komunia chrześniaka albo ślub kolegi. Ale według katechizmu, są tak samo martwi i poza Kościołem, jak i Janusz P. A ofiar pieniężnych i też mogą nie składać. Są ostatecznie dobrowolne. Co innego opłata za usługę w postaci jakiegoś katolickiego eventu - ślub, chrzest czy pogrzeb. Niby co łaska ale według cennika.
W pewnym sensie więc wielu z nas w tym i ja jesteśmy apostatami. A jakoś mi nie przyszło do łba mojego heretyckiego, żeby  takie oświadczenie składać proboszczowi lub przybijać co gorsza na drzwiach parafialnego kościoła. Bo to po pierwsze wandalizm a po drugie idiotyzm. Moja wiara jest sprawą moją i mojego Boga. A zabiegać o elektorat w ten sposób jest niesmaczne. Wolę więc zachowywać prywatność moich wyborów i sporów ze Stwórcą niż publicznie ogłaszać, że jestem ateistą a prywatnie zapraszać biskupów na święcenie nowego zakładu, jak to czyni pan Janusz - z relacji osoby, w tymże zakładzie zatrudnionej (nazwisko i adres znane redakcji ;) ). Jak widać Diabłu zapala ogarek, ale na wszelki wypadek i Bogu coś tam rzuci :) jak nie świeczkę to przynajmniej parę stówek. Poza tym wiara, jak mawiają katolicy jest łaską, więc kto wie, może jeszcze Janusz apostata jej dostąpi?  Albo wrzaśnie ostatnim tchem jak Julian, też Apostata: Galilaee, vicisti!  Bo chwilowo tylko się wygłupia.


Jest trotyl czy ni ma trotyla?

Miałem nic na ten temat nie pisać. Nawet miałem o tym nie myśleć, ale dochodzi już do pewnych skrajności, które po prostu nie dają się, nawet w myślach, nie skomentować. Całość awantury ciągnącej się od 2010 roku, po tragedii na lotnisku Siewiernyj, sprawiła, że nasze państwo podzieliło się na dwie totalnie różne rzeczywistości - jedną  - w której wszystko było i jest ok i drugą, która w której  nie tylko nie jest i nie było ok ale w dodatku z całą świadomością i premedytacją był to planowany zamach. Wczorajsza publikacja Rzeczpospolitej doprowadziła do eskalacji wypowiedzi krytycznych po obu stronach. Otóż jakiś pan redaktor usłyszał od źródła swojego że badania bardzo wymyślnymi aparatami szczątków wraku wykryły ślady nitrogliceryny i trotylu, co automatycznie oznaczałoby działanie bomby znajdującej się na pokładzie samoloty, lub wysadzenie go w powietrze po awaryjnym lądowaniu (hipotez od razu znalazło się tyle, że połowy nikt z nas nie pamięta. Oczywiście Jarosław Kaczyński natychmiast przystąpił do szarży, co nawet mało rozgarnięty obserwator sceny politycznej potrafiłby przewidzieć, prokuratura wojskowa zdementowała, premier skomentował odpowiednio a gazeta-winowajca  po południu delikatnie wycofała się ze stanowiska swojego dziennikarza. I co o tym myśleć?
Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, w tym katastrofy Tu-154. Uważam, że Rosjanie ważąc się na zamach na swoim terytorium, na głowę suwerennego państwa, musieliby upaść na główkę z wysoka i doznać nieodwracalnych obrażeń. A co by o tym nie mówić głupi to oni nie są! I nie będąc specjalistą, jeśli już planowałbym coś takiego, to z pewnością z daleka od swoich granic. A więc pozostaje mi teoria nieszczęśliwego wypadku. Z drugiej strony jednak nie mogę przejść nad porządkiem dziennym nad sprawami tak oczywistymi jak kompletna indolencja naszych służb specjalnych - objawiająca się w lekkomyślności i lekceważeniu procedur związanych z wizytami głowy państwa za granicą, oraz naszych dyplomatów w zapewnieniu maksymalnie prawidłowego wykonania wszelkich prac komisji i organów prowadzących dochodzenie. Przyznaję, że pomylenie zwłok ofiar katastrofy i śledztwo ciągnące się od kilku lat, brak odpowiedniego zabezpieczenia dowodów, brak konkretnej i efektywnej współpracy ze śledczymi ze strony rosyjskiej, wystarczą żeby miało się ochotę zdymisjonować połowę urzędasów, którzy nie nadają się po prostu do pełnienia swoich funkcji. I żadne tłumaczenia nie mają tu racji bytu. Zginęła głowa państwa i część sztabu generalnego RP. To narusza bezpośrednio stabilność i bezpieczeństwo państwa. Kropka. Gdyby taki wypadek zdarzył się prezydentowi USA, kanclerz Niemiec czy premierowi Wielkiej Brytanii ich służby specjalne w ciągu sekundy byłyby na miejscu i zerwałyby ziemię do pół kilometra w głąb oraz zaangażowały ekipy CSI Miami, Las Vegas, Nowy York i kogo tylko się da, żeby nie zgubić ani atomu i nie pominąć ani elektronu dowodu jaki dałoby się zebrać. A nasi zrobili to wszystko z iście ułańską fantazją i typowo polskim podejściem do problemu - czyli byle szybko i na odwal. I nie ma tu tłumaczenia, bo przecież się staraliśmy i robiliśmy wszystko co mogliśmy - widać staraliście się za słabo i mogliście więcej i lepiej. Więc tłumaczenia i gadanina, że z Kaczorem nie sposób żyć w jednym państwie to lekka przesada.
I tak najlepszy jest profesor Nałęcz porównując parę Tusk - Kaczyński do duetu Dmowski - Piłsudski.
Ech.. panie profesorze - jakie państwo tacy i mężowie stanu. Ale fakt, że ten dialog powoli traci pozory dobrego smaku a nawet dobrego wychowania. Po obu stronach. Chodzi tylko o to, żeby dokopać przeciwnikom, sposób się nie liczy.
A gdzie PiS ma speców od PR ? Hę ? Toż zanim J.K. wystrzeli z takimi tekstami, powinni go kopnąć w kostkę i odczekać z jeden dzień. A słyszeli o prowokacjach ? Szczególnie w sytuacji gdzie akurat notowania w rankingach dla Platformy zaczynają spadać na korzyść PiS. A tak  - i TV miało co gadać przez cały dzień i Kaczor znowu wyszedł na oszołoma i pieniacza. Sama radość!


Gwiezdne Wojny u Disneya

Nie to, żeby właściciele Kaczora Donalda (Donald Duck, gdyby ktoś mylił z miłościwie nam panującym) i Myszki Miki właśnie pokłócili się ze sobą i rozstrzygali spory przy pomocy armii klonów i mieczy świetlnych. Po prostu wczoraj bodajże Disney kupił w całości Lucasfilm LTD, który jak wiemy pewnie był właścicielem całości praw do filmów, gadżetów i pomysłu na sagę Gwiezdne Wojny. Cena wyniosła podobno 4,05 miliarda dolarów. Całkiem nieźle, nieprawdaż. Chociaż oczywiście jest to źródło niesamowitych dochodów bazujących nie tylko na rozpowszechnianiu kopii filmów, ale i komiksach, książkach, gadżetach, figurkach, ubraniach itp. które są kupowane przez fanów na całym świecie.
Pamiętam premierę pierwszej części (czyli obecnie 4 części, licząc od początku sagi) i ten niesamowity jak na owe czasy efekt kiedy niszczyciel Imperium przelatuje przez cały ekran - wciskało w fotel. Efekty specjalne, jakich dotąd nikt jeszcze nie oglądał w kinie. To był szał. Totalny i kompletny. A potem było tylko gorzej :), czyli na całym świecie ludzie dostawali kręćka na punkcie Gwiezdnych Wojen. Dość powiedzieć że nawet gdzieś na antypodach powstał związek religijny Rycerzy Jedi :)
Nie dziwi więc ani cena, ani zapowiedź że do 2015 roku powstanie kolejna część sagi. I nie mam nic przeciwko pod warunkiem że.. hmm... nie będzie wyglądało zbyt disnejowsko.



wtorek, 30 października 2012

"Lekarze" w TVN a pacjenci w NFZ

Co roku wypełniając PIT-a łapię się na spostrzeżeniu, że państwo nasze zdziera ze mnie jakieś horrendalne haracze. Z tytułu podatków, które nasi posłowie potem z radosnym entuzjazmem wydają na głupoty w stylu nowe tablety dla siebie, tudzież inne wesołe sprawy jak komisje sejmowe w sprawie ochrony bobra i innego zwierza czy w sprawie rozwoju kółek szachowych, oraz z haracz z tytułu mojego ubezpieczenia zdrowotnego, który potem znika magicznie w trybach wielkiej machiny zwanej Narodowym Funduszem Zdrowia (sic!). W sumie wychodzi na to, że rocznie płacę kilka tysięcy za ubezpieczenie zdrowotne mojej skromnej osoby i przydatków w postaci potomstwa. Ekstra! Mam dostępne darmowe świadczenia zdrowotne i opiekę całodobową etc. Niestety, nic bardziej mylnego. Mam bowiem dostęp do takich jedynie wydarzeń medycznych, jak poranne kolejki przed przychodnią, brak numerków u specjalisty i wyczekiwanie miesiącami na audiencję u np. psychiatry - bo w sumie tylko skończony debil (panie Bąk proszę nie brać tego do siebie!) płaciłby tysiące za takie traktowanie. 
Co mi się tak nagle przypomniało? Ano jakoś tak ostatnio zwiedzam szpitale. Na zasadzie "nie chcem, ale muszem". W zeszłym tygodniu miałem okazję udać się do Szpitala Dziecięcego im.. mniejsza o to. Starsza pociecha bowiem, jak to nastolatka przeżywa zbyt mocne kłopoty sercowe, czy jakoś tak więc lekarka przy rutynowym badaniu skierowała ją na EKG i odesłała w trybie pilnym do szpitala. Jak wiadomo rodzic w przypadku jeśli jego dziecko choruje, jest stworzeniem dość nadpobudliwym i drażliwym. W każdym razie skłonnym do agresji i niecierpliwym. A tu po zapisaniu zgłoszenia w rejestracji na Izbie Przyjęć usadzono nas na korytarzu (szczęściem ogrzewanym) i nakazano czekać na konsultację kardiologiczną. Logicznie rzecz biorąc lekarz dyżurujący powinien taką konsultację przeprowadzić w góra 15 - 20 minut, zakładając że jest OGROMNY ruch na izbie - w 40 minut do godziny - mając EKG, pacjenta, wywiad i wkurzonego ojca pacjenta przed sobą. Tymczasem czekaliśmy około trzech godzin a po upływie tego czasu zostaliśmy poproszeni do gabinetu pani doktor w przychodni dwa piętra wyżej, gdzie oczekiwała kolejka nieszczęśników zarejestrowanych już z puli normalnych przyjęć na numerki. Nie jestem specjalistą - ale gdyby ktoś mając poważniejszy problem z sercem tak sobie poczekał, mógłby kopnąć w kalendarz jak nic. Żeby nie było, że to taki przypadek jedyny - na konsultację specjalisty ostatnio oczekiwałem (oczywiście z pomocą NFZ) około 5 miesięcy. I nie jest to przypadek odosobniony. W przychodni osiedlowej, żeby się zarejestrować na wizytę u lekarza, dla zmyły nazwanego lekarzem "pierwszego kontaktu", należy wstać o 5 nad ranem i ustawić się w kolejeczkę przed przychodnią a i tak nie ma pewności, że się człowieku dostaniesz. Oczywiście można sobie zarejestrować się z wyprzedzeniem ale do cholery, skąd mam wiedzieć że akurat za pół roku będę miał grypę i dostanę zapalenia płuc? Więc z gorączką około 40 stopni muszę tak czy siak wstać o 5 nad ranem i swoje odstać na deszczu lub mrozie. Paranoja!  I za co tu płacić taką kasę? Jeśli wykupiłbym prywatne usługi medyczne za połowę tej ceny rocznie, lekarz dzwoniłby do mnie codziennie z pytaniem czy dobrze się czuję. A tak? Lekarze pracują na 5 etatów, sprzęt w większości jest dość wiekowy i zawodny, kasy na utrzymanie szpitala brak co widać, słychać i niestety też czuć. No i lepiej żebyś pacjencie znał kogoś, kto zna kogoś, inaczej można leżeć długo i bezowocnie. Nie uogólniam, znam doskonałych lekarzy, którzy mają prawdziwe powołanie do tego co robią i robią to świetnie. Jak wszędzie - są jednak wyjątki. 

Na szczęście karmi się nas serialami w rodzaju "Na dobre i na złe", czy najnowsza produkcja "Lekarze", gdzie w szpitalach są sami oddani sprawie specjaliści i najnowszej generacji sprzęt a pacjenci z wdzięcznością patrzą na bohaterów ratujących świat przed zagładą za pomocą wszelakich chorób. To już wolę House'a nawet jeśli już tylko odgrzewane powtórki. A Paweł Małaszyński, moim skromnym zdaniem lepiej wypada biegając w mundurze za "terrorystami" w Afganistanie, niż ze skalpelem w ręku. 

środa, 24 października 2012

Wprost o e-sądzie, czyli sędziowie się boją?

Chciałbym napisać o czymś poważniejszym. Nie wiem jednak czy sprostam temu wyzwaniu. Czytam ostatnio różne artykuły, żeby utrzymać mózg na mniej więcej stałym poziomie ogłupienia. Bo tak naprawdę media rzadko podają informacje. Z reguły nasza czwarta władza kreuje rzeczywistość i karmi nas jej ocenami, które mają to do siebie że są subiektywne. Ja natomiast lubię pozostawać obiektywny. Takie zboczenie. Niedawno pani ekspedientka w osiedlowym sklepie ze zdziwieniem popatrzyła na mnie kiedy kupowałem gazety podając jej "Uwarzam Rze" i "Wprost". Widać spragniona rozmowy (bo w sklepie pustawo) zagadnęła, że "jak to? To właściwie jakie poglądy pan wyznaje", na co odparłem nieco spłoszony, tym obcesowym pytaniem o moją orientację polityczną: "Moje własne, szanowna pani, moje własne".
Ale ad rem! Udało mi się wyczytać we Wprost artykulik mówiący o tym, jak to bardzo Polacy tracą na postępowaniach w e-sądzie, przez "sztuczki" windykatorów. Otóż firmy, skupujące długi wysyłają je potem wszystkie do e-sądu, a ten masowo wydaje nakazy zapłaty. W tej puli jak mówi rzecznik Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia" pan Bartłomiej Przymusiński dużą pulę (około 100 tysięcy spraw miesięcznie) stanowią sprawy przedawnione. I tu pan rzecznik żali się, że Polacy nie potrafią się bronić przed takimi praktykami i płacą dla "świętego spokoju". Co jest ewidentnym, jak sugeruje ton wypowiedzi, przekrętem i bandyctwem ze strony tychże firm windykacyjnych.
Przyznaję, że nieco zdziwiony jestem stanowiskiem pana sędziego. Co prawda byłem na tyle leniwy, że nie chciało mi się kontynuować kariery prawniczej, ale coś tam mi się o uszy obiło, że przedawnienie roszczenia majątkowego, jedynie osłabia pozycję wierzyciela (lub też jego następcy prawnego), nie zamyka mu jednak drogi do dochodzenia swojego roszczenia, nawet przed sądem. To nie jest tak, przynajmniej według przepisów prawa i doktryny, że sąd z urzędu uznaje przedawnienie roszczenia i odrzuca pozew. Taka sytuacja umożliwia jedynie pozwanemu na pewną ochronę przez podniesienie przed sądem zarzutu przedawnienia roszczenia, co może oczywiście uczynić do momentu wydania wyroku, co oczywiście powinno zaskutkować oddaleniem powództwa. Chociaż i tu sąd może uznać zarzut dłużnika za bezskuteczny np. w przypadku jeśli uzna że stanowi on nadużycie prawa podmiotowego. A więc panie sędzio - przedawnienie nie powoduje magicznego zniknięcia wierzytelności - po prostu osłabia pozycję wierzyciela, który pozostawał bezczynny ze swego wrodzonego lenistwa. Gdzież tu więc owe "sztuczki" i nadużycia? Owszem w przypadku wierzytelności gdzie wierzyciel czekał aż mu narosną odsetki żeby skierować pozew o 20 złotych do sądu - racja to granda! Ale w innym wypadku? Czemu pomagać cwaniaczkom, którzy liczą, że im się upiecze?
Przyznaję, że najbardziej skonfundowany byłem tu faktem iż sędzia z było nie było długoletnią praktyką wypowiada takie teksty na forum publicum. Ale rozumiem, że Palestra jest nieco przerażona możliwością zastąpienia orzekania na salach sądowych, tymi elektronicznymi sztuczkami z internetem i komputerem. Myślę jednak, że nie do końca o to chodzi. E-sąd i EPU powodują, że proste sprawy w których czasami wystarczy podpis lub 5 minut na zapoznanie się z nimi, spadają powoli z przepełnionych wokand. I sędziowie w Sądach Rejonowych zmuszeni są do zajmowania się sprawami trudniejszymi  i bardziej pracochłonnymi.
I chwała im za to! To właśnie jest clou tego zawodu. Rozstrzyganie zawiłych kwestii prawnych, sporów, odwoływanie się w ramach przepisów do ludzkiego rozsądku i sumienia. Sędzia nie ma być urzędnikiem przybijającym pieczątkę w imieniu Rzeczypospolitej tylko kimś wprowadzającym ład i sprawiedliwość. I dlatego, z małymi wyjątkami - ale ci akurat zasłużyli, darzę sędziów pełnym szacunkiem.
Ci więc, którzy są prawdziwymi sędziami nie powinni się obawiać sytuacji przedstawianej w niektórych  filmach sci-fi, gdzie sąd zastąpiono maszyną, która doraźnie wydaje wyrok i wymierza karę.





sobota, 20 października 2012

Grzybobranie 2012

Zgodnie z odwieczną tradycją gatunku homo sapiens a nawet chyba starszą postanowiłem pojechać na grzyby. Pomny opisów mickiewiczowskich, upodobań cesarza Klau- Klau- Klaudiusza i swoich własnych miałem w wyobrażeniach wizję koszów pełnych prawdziwków, podgrzybków i kurek, które w zimowe wieczory będę łakomie konsumował popijając nalewką wiśniową.
Niestety zdaje się, że moi przodkowie nie należeli do ludów zbieracko-łowieckich a raczej do tych, które pasożytowały na takich. Grunt, że ledwie pół siatki borowiczków się zebrało i kilka podgrzybków. A pociecha prawie padła mi ze śmiechu, że tatuś nic nie znalazł i długotrwałego łażenia po lasach w okolicy Woli Uhruskiej. Swoją drogą, szlag trafił mnie nieco później jak zobaczyłem że goście taszczą do swojego golfa II całe kosze i siaty grzybów. Za to lasy przepiękne i warte spaceru.








piątek, 19 października 2012

KacLublin :)


Zawsze, mając syndrom dnia poprzedniego, przyrzekamy sobie, że nigdy więcej nie weźmiemy do pyska związku o  wzorze chemicznym C2H5OH w jakiekolwiek dawce. Niestety. Pamięć ludzka jest bardzo ułomna i często już następnego weekendu patrzymy w lustro i kiwamy (no niekoniecznie, bo to boli) łbem użalając się nad własną głupotą. No fakt.
Wczoraj mieliśmy pępkowe - naszemu Koledze urodziły się śliczne bliźniaczki, a jak wiadomo od dawna jest to okazja dobra do zalania robaka. No i zalaliśmy... do oporu praktycznie. Ale ponieważ to czwartek należało się stawić na posterunku. Siedzę więc tu od 8 rano i staram się usilnie być produktywnym, chociaż wyglądam jak ekshumowany niedawno zombie, a moi koledzy nawet bardziej malowniczo.
Tak więc, pozwalam sobie dziś, czyniąc kolejne śluby abstynenckie, zanucić piosenkę Afroman'a "Because I got high" - nawet tekst pasuje jak ulał do dnia wczorajszego.


Obejrzyj film „Afroman - Because I Got High” w YouTube



No i oczywiście najlepsze życzenia dla Łukasza, Agnieszki i bliźniaczek Gabrysi i Leny :) 

czwartek, 18 października 2012

Dach z amelinium - to się k.. nie zamknie!

Całe szczęście, że wczoraj nasza reprezentacja przynajmniej zremisowała z Anglią. Inaczej blamaż byłby kompletny, chociaż i tak wstyd było i tyle. Przy okazji widać jak bardzo szanuje się kasę z budżetu i jak niefrasobliwy w dobie kryzysu nasza władza ma stosunek do cięć wydatkowych. Stadion na który poszły miliardy z naszych podatków - cyngiel nówka, prawie nie śmigany  - jak się okazuje jest kolejnym niewypałem. Wystarczy odrobina deszczu - jakoś nie mogę uwierzyć zapewnieniom organizatorów o tym, że akurat w tym miejscu było oberwanie chmury, chociaż w pozostałej części stolicy ledwie zwykły jesienny deszcz - a na murawie wody po kostki.


A najlepszym kabaretem były zapewnienia po pierwsze NCS, że dach się nie zamyka jak zacznie padać - bo tak jest w instrukcji obsługi, potem PZPN, że to wina NCS a nawet przedstawiciela FIFA, który zabronił, potem tegoż ostatniego, że to organizatorzy niefrasobliwie podeszli do sprawy a na końcu architekta projektującego dach - że jak najbardziej się zamyka nawet w czasie deszczu, bo właściwie po cholerę miałby istnieć dach na stadionie jeśli nie właśnie na takie wypadki. Żenada. Kompletna. Łącznie z komentarzami prowadzących program i gwiazdy naszej piłki (lekko przybladłej), która dołączyła do studia w stanie wyraźnej nieświeżości. Który to stan rozumiem jak najbardziej, nie da się takiej hańby znosić kompletnie na trzeźwo.
W sumie sytuacja komiczna, gdyby nie to że wystawia opinię o Polsce jako byłej postkomunistycznej republiki, wymachującej flagą i szabelką ale nie będącej w stanie zorganizować nawet durnego meczu. I niestety nikt nie będzie pamiętał "sukcesów" organizacji Mistrzostw Europy. Zresztą nasze kompleksy i nieudolność władających nami polityków   - i nie mam na myśli jedynie obecnie miłościwie nam panujących PO-lityków, ale również opozycję z prawa i z lewa - wychodzą na każdym kroku. Autostrady, Amber Goldy, stadiony, umierające szpitale, Warszawskie metro i jeszcze długo by wyliczać. A oczywiście odpowiedzią na wszystkie kłopoty są propozycje dymisji, wota nieufności lub zaufania (zależnie kto składa) i nieśmiertelne komisje sejmowe, za które posłowie dostają do swoich apanaży dodatkową kasę  - no występy w kabarecie też są dochodowe. Ciekawe jak długo jeszcze wytrzymamy zanim społeczeństwo w końcu nie puknie się w łeb i nie powie dość.
A reprezentacji dziękuję... jak na ich poziom byli wczoraj więcej niż ok. Przynajmniej im się odrobinę chciało.

poniedziałek, 8 października 2012

Jak plotka potrafi zdominować rzeczywistość

Lubimy plotkować. To prawda. I proszę nie krzywić się że my to oczywiście brzydzimy się plotkami i nigdy przenigdy byśmy nie puszczali w obieg takich wieści. Bzdura. Wystarczy spojrzeć na tabloidy w których "wiadomości" pochodzą często z "zaufanych i dobrze poinformowanych źródeł". Ot ktoś coś powie i słowo wyleci wróblem a wraca bykiem i to z poważną nadwagą. Paparazzi i dziennikarze szukają sensacji, a przecież niecodziennie zdarza się jakaś katastrofa, morderstwo czy tam jakiś malowniczy kataklizm. Więc czasem nieco trzeba nagiąć rzeczywistość i jeśli nie ma newsa - zrobić go samemu. Że to nieładnie? Business is business. Ale ostatecznie nie tylko w mediach plotka potrafi kształtować rzeczywistość. Wystarczy popatrzeć na babcie - emerytki siedzące na osiedlowych ławeczkach, czy mamusie na placu zabaw, jednym okiem monitorujące pociechy taplające się w piasku i jednocześnie słuchające i powtarzające najnowsze wydarzenia z życia osiedla, szkoły czy przedszkola. Wbrew stereotypom również faceci są okropnymi plotkarzami i przewyższają chyba najbardziej karykaturalne przedstawienie plotkary.


Ale czemu o tym piszę? Wydarzenie z życia korporacji, którego byłem autorem:
W zeszłym tygodniu nasz kolega M (jak ten szef MI6 z Bonda!) wybrał się do Stolicy w sprawach służbowych. Podczas jego nieobecności zawitał do naszego biura jeden z zastępców dyrektora, szukając go w ważnej i oczywiście  nie cierpiącej zwłoki sprawie. A ponieważ jak to bywa ze mną akurat siedziałem po uszy w jakichś sprawach w komputerze i byłem w zupełnie innym wymiarze, poinformowałem pana dyrektora, że akurat M jest dziś w Warszawie w siedzibie Prezesa Rady Ministrów, albowiem dostał propozycję objęcia teki w ministerstwie cyfryzacji. I cóż dalej? Już następnego dnia M był pytany przez wszystkich zastępców, kilku pracowników i jednego dyrektora, czy naprawdę się zdecydował na pracę w ministerstwie, dostał również gratulacje. A po niecałym tygodniu zadzwonił nasz znajomy z Katowic, pytając jak tam poszła rozmowa z premierem. W dodatku trzy czwarte tych wypowiedzi było zupełnie serio. Obłęd! Nieprawdaż? I w tym wypadku przyznaję, że dość zabawny. Plotka jak hydra po jakimś czasie zaczyna żyć własnym życiem i rozprzestrzeniać się szybciej niż ebola.
Może więc warto zbadać to arcyciekawe zjawisko w naszej firmie z i zobaczyć w jakim czasie rozchodzą się "wiadomości". Przyjmując metodę z "The Big Bang Theory" należy więc przygotować dwie plotki - właściwą np. "Jestem gejem i spotykam się z ... " oraz drugą kontrolną: np. "A poza tym zakładam akwarium" - i obserwować ich rozprzestrzenianie się w społeczności. Żeby w dodatku jeszcze zintensyfikować przekaz koniecznie trzeba dodać, że "tylko proszę, nie mów nikomu!", co gwarantuje najpewniejsze i najszybsze przekazanie wiadomości dalej.