wtorek, 29 stycznia 2013

Art.18 konstytucji a związki partnerskie, czyli gay+gay nie do końca ok!

No i nie wytrzymałem. Wszędzie toczy się kompletnie bezproduktywna dyskusja nad związkami partnerskimi. Sejm odrzucił trzy, moim zdaniem debilne, projekty ustawy na ten temat, a media zawrzały świętym oburzeniem. Jak to?! Niechże homosie mają dostęp do instytucji małżeństwa, adopcji dzieci, dotacji na ich wychowanie i ogólnie niech ich ogłoszą mężem i drugim mężem lub żoną i żoną bis! A mnie ten temat nudzi ze względu na jego bezsensowność.
Jakkolwiek byśmy nazwali wielbłąda i tak wielbłądem pozostanie - a świadczą o tym dwa garby, durnowaty z wyrazu, aczkolwiek miły pysk i za przeproszeniem, zapach jaki od niego bije na odległość. Więc nawet jeśli nazwiemy "małżeństwem" związek dwóch mężczyzn, związek taki wcale nim nie będzie. Kropka. Idąc za tym rozumowaniem, pozwalam sobie z całą świadomością mojej nikłej wiedzy i pokorą, nie zgodzić się ze zdaniem profesora Piotra Winczorka, że  Art 18 konstytucji zapewniający prawną ochronę małżeństwu, nie wyklucza możliwości prawnego uregulowania związków pomiędzy obywatelami RP, które tym małżeństwem nie są. I owszem, może i nie wyklucza, ale też nie każe związków innych obejmować ochroną prawa ani ich umieszczać w ramach jakiejkolwiek ustawy czy zapewniać im ochrony prawnej, nazwijmy je po prostu kontraktem i na zasadach przewidzianych w prawie cywilnym, handlowym i rodzinnym, uregulujmy taki związek  umową cywilnoprawną, zapewniając znajdującym się w nim osobom prawa majątkowe, dostęp do tajemnicy lekarskiej wobec swoich partnerów, czy inne uprawnienia dotyczące prowadzenia codziennego życia - jak najbardziej! Ale na Jowisza i Herę (niezbyt udane małżeństwo, nieprawdaż, ale jednak), nie uchwalajmy w tej sprawie ustaw, nie zmieniajmy konstytucji i nie róbmy z siebie idiotów a z całości społeczeństwa bałwanów, tylko ze względu na lobby LGBT, które nas tęczowo męczy. Bo to, o czym się zapomina w tym bałaganie to fakt, że ten problem dotyczy w przeważającej większości nie gejów czy lesbijek a raczej ludzi żyjących od lat, jak to się mówi popularnie, "na kocią łapę" - wspólnie budujących domy, wychowujących wspólne dzieci i nie mogących, lub nie znajdujących powodów, aby zawrzeć bardziej sformalizowane związki. I dających sobie doskonale z tym wszystkim radę, bez zawracania głowy Sejmowi i  organizowania "manify" w obronie swoich praw. Dlatego, jeśli homoseksualna para zechce podpisać miedzy sobą taki kontrakt (umowę cywilnoprawną)  - niechże tak się stanie. WOLNO IM - obowiązuje przecież swoboda umów! Mogą sobie też udzielić stosownych pełnomocnictw i poświadczyć je notarialnie. I po kłopocie.

I jak chcą, to niech potem, prosto od notariusza, idą do knajpy i sproszą wszystkich na wesele i noszą obrączki. Żaden problem! Ale związek taki, nie będzie małżeństwem i pewne prawa i instytucje - takie jak na przykład adopcja dzieci, macierzyństwo, rodzicielstwo, jak szczególna ochrona państwa dla rodziny i małżeństwa, będą zachowane tylko dla konstytucyjnie chronionej instytucji małżeństwa rozumianej wprost jak została określona w Art 18 konstytucji. Dlatego wykładnia Sądu Najwyższego w tej sprawie jest dla mnie spójna,logiczna i  do cholery, jedynie sensowna. Nie wolno "instytucjonalizować" tego typu związków a jakiekolwiek próby poszerzania regulacji prawnych w tym zakresie są niepotrzebne. Bo jeśli dalej damy się manipulować w ten sposób krzykliwym lobbystom, to okaże się niedługo że za małżeństwo będziemy konstytucyjnie uznawać związek człowieka i owcy/kozy/konia (niepotrzebne skreślić)  - o ile lobby zoofilów okaże się dostatecznie silne i krzykliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz