środa, 9 maja 2012

Sakramencki sakrament.

Trochę sobie poczytałem w sieci i znalazłem artykulik o pierwszej spowiedzi opublikowany w "Tygodniku Powszechnym" w którym autor powołuje wspomnienia obecnych 35 latków. Wychodzi na to że spowiedź przed pierwszą komunią dla 8 latka to nieprzerwane pasmo stresu, rodzące traumatyczne wspomnienia na całe życie. No i powoduje oczywistą niechęć do kolejnych spowiedzi.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,102433,11685440,_Tygodnik_Powszechny___8_latki_za_male_na_pierwsza.html?utm_source=dlvr.it&utm_medium=twitter
Zainteresowało mnie to nieco, bo moja młodsza w przyszłym roku będzie akurat się brała za bary z tym stresem i ogólnie boję się nieco, żeby do końca życia nie czuła tej traumy. Bo dziecko to wrażliwe i delikatnej struktury psychicznej. Ja co prawda takiej traumy nie czuję i jakoś nie było to dla mnie wielce stresujące przeżycie. Ale może dlatego żem od urodzenia cham i prostak o wrażliwości psychicznej, mniej więcej odpowiadającej wrażliwości głąba kapusty - jeszcze pamiętam jak mi tatko tłumaczyli, że właśnie w kapuście mnie znaleźli, bo taki ze mnie głąb.
A więc "reformatorzy" w tymże artykule twierdzą, że po co właściwie taka spowiedź? No bo, co takie małe dziecko tam nagrzeszy. Same to niewiniątka i ogólnie aniołki malowane. Bzdura jakich mało! Nie mówię że wszystkie ośmiolatki to socjopatyczni mordercy, ale słyszałem ostatnio, że któryś tam załatwił swojego starego bo ten mu nie kupił zabawki. (Mam nadzieję, że moja córa tego nie czyta)  No dobra. Trochę przerysowuję. Ale skoro od 1210 roku istnieje już ten obowiązek spowiedzi to niech tam. Pokolenia dały sobie z tym radę i jakoś przeżyły. Zresztą późniejsze nauczanie Kościoła potwierdza ten rok rozumowania. Moim skromnym zdaniem nie chodzi przy pierwszej spowiedzi o to że dzieciaki są diabłu zaprzedane i potrzebują egzorcyzmu, ale o to żeby wyrobić w nich pewien nawyk, pewne przyzwyczajenie. Ci z nas, którzy trafili kiedyś na dobrego spowiednika, wiedzą jak czuje się człowiek po takiej rozmowie. I sądzę że całość problemu leży tu po stronie wiedzy i tłumaczenia dziecku co właściwie się tu dzieje oraz dobrego spowiednika. Ten zaś nie powinien liczyć jedynie na to że odwali całość obowiązku zastępstwa za Pana Boga, ale rzeczywiście musi się przyłożyć do tego zastępowania. Wtedy spowiedź nie jest traumą, tylko naprawdę pożyteczną rozmową z drugim człowiekiem, z samym sobą i z Bogiem.  
Trochę więc według mnie ta ochrona naszych potomków jest na wyrost, bez potrzeby i bez sensu. Zresztą nie tylko przed spowiedzią my jako rodzice chronimy nasze dzieci, bezkrytycznie zapatrzeni w ich doskonałość. No przecież "Alanek nigdy by nie uderzył nikogo! To taki grzeczny chłopczyk!" powiedziała pani o swoim synku, który właśnie w trakcie tej perory matki, kopał ją po kostkach i wrzeszczał obłędnie wyrywając się z matczynych rąk. "Że moja córka włożyła komuś palec w oko? Niemożliwe! Pani z pewnością kłamie i oczernia moją ukochaną córeczkę!" cytując paniusię, której córeczka, mniejsza o to czy wkładała kończyny do oczu innych pociech, używała w mojej dyskretnej obecności słów, których nie powstydziłby się stary marynarz, nie mówiąc o sześciolatce. Czasem brak krytyki z jaką podchodzimy do naszych pociech bywa zabawny, a czasem przeraża.
Drugą sprawą jest to że katolicy polscy, mają w większości średnie pojęcie o tym, co tak właściwie w tym kościele się dzieje, jak już biją dzwony i zaczyna się ta cała szopka z kadzidłem i łażeniem ubranych w sukienki ludzi po tym podwyższeniu. Brak wiedzy i brak chęci poznania sprawia, że całość liturgii i sakramentów jaki się nam w głowach jako magiczne rytuały, w których tradycyjnie bierzemy udział. No jeśli tak to ja osobiście proponowałbym powrót do czysto słowiańskich misteriów nocy Kupały. Podobnież było znacznie bardziej mmmm niż celtyckie Beltaine. Bo podchodząc tak do tego wszystkiego nie ma żadnej różnicy pomiędzy zapalaniem świeczek na menorze, tańcem deszczu indian Nawajo, transem szamanów voo-doo i procesją z darami podczas mszy. Zrozumienie i poznanie liturgii i sakramentów Kościoła w którym zdaje się 95% z nas uczestniczy pomaga w pokonaniu stresu i likwidowaniu traumy. To zrozumienie pozwala na uznanie, że spowiedź to nie jest sąd nad człowiekiem grzesznym i wydawanie wyroku przez Boga uosabianego przez sędziego siedzącego w konfesjonale. 

3 komentarze:

  1. hej ho

    Pozwolę sobie skomentować. Jak mnie poniesie to wywal. Jako główny grzesznik w "swojej" parafii, od zawsze zastanawiałem się nad spowiedzią.
    Jako dziecko trochę się "bałem", ogólnie spowiedzi towarzyszyła jakaś taka obawa, może nie strach ani trauma, ale zawsze to było coś niepokojącego. Z czasem ta obawa przekształcała się w uczucie uczestnictwa w kolejnym "scenariuszu", aż do postrzegania tego sakramentu jedynie jako "wygody".
    Użyje może brzydkiego, albo niefortunnego porównania, ale konfesjonał zaczął mi przypominać śmietnik. Idąc do spowiedzi wywalam tam swój kubeł ze śmieciami. Wyrzucam tam to co mi przeszkadza, z czym źle się czuję na co dzień. Oczywiście wiemy, że spowiedź to nie tylko wyznanie grzechów, ale i skrucha, poprawa i zadośćuczynienie. Ale obserwując ludzi i siebie widziałem, że spowiedź jest bardzo wygodna - działa jak usprawiedliwienie: "No tak zrobiłem coś złego, ale się do tego przyznałem na spowiedzi. Już jestem dobry" :D I na tym zazwyczaj się kończy. Spowiedź to raczej uspokojenie własnego sumienia, niż wyznanie grzechów i win, oraz chęć poprawy.
    Pomijając już to że Bóg jako istota "NAJ" widziała co zrobiłem, widziała czy to naprawiłem, wie czy żałuję :) Moje bicie się w piersi przy konfesjonale niczego nie zmienia.
    Pomijam tutaj takie rzeczy jak "różne praktyki" księży podczas spowiedzi - zawstydzanie ludzi przez głośną rozmowę tak aby wszyscy słyszeli itd itp. albo straszenie piekłem i wiecznym potępieniem.
    Zupełnie spowiedź traci dla mnie sens kiedy wiem, że zgodnie z nauką Kościoła z jakiś rzeczy powinienem się spowiadać, a z godnie ze swoim światopoglądem niekoniecznie powinienem to robić :)
    Wtedy spowiadanie się z "grzechów". których nie uznaję za grzechy staje się komiczne i jak dla mnie samo w sobie bezcześci ten sakrament :)
    Jak sami księża mówią: jedni idą do psychologa, inni do spowiedzi. Dla mnie obie metody są mocno niedoskonałe - ale nie mówię, ze komuś to nie pomaga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tutaj nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi na to czy spowiedź jest potrzebna czy nie. Można by godzinami dyskutować nad tym wszystkim z punktu widzenia teologii, psychologii i zdrowego rozsądku. Jednak potwierdzasz również moją tezę, że wiele zależy nie tylko od "spowiadanego", ale też od "spowiednika". Powiedziałbym że ten drugi ma ciężką robotę wysłuchując tych wszystkich jak to mówiłeś "śmieci", ale jeszcze cięższą w tym żeby umieć wysłuchać. Straszenie piekłem i wiecznym potępieniem jest więc jedną z najgorszych praktyk. Chociażby przez to że istota tego sakramentu polega tak jak powiedziałeś na wybaczaniu. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, ale biorąc pod uwagę wszystkie aspekty historii ludzkości, nie jest sędzią bezwzględnym i nieczułym. No ale to znowu teologia. A my czasem zapominamy o pewnych warunkach jakie tak naprawdę są konieczne do tego żeby ten sakrament miał jakikolwiek sens - po pierwsze to sumienie, które musimy posiadać :), po drugie zrozumienie istoty tego co nazywamy "grzechem" - bo jak facet w moim wieku mówi że "zgrzeszył bo nie odmawiał paciorka" to coś jest nie tak :), no i po trzecie postanowienie poprawy. Z którym przyznaję jest zawsze u mnie najgorzej - albowiem ciemna strona mocy silna we mnie bardzo jest. :)

      Usuń
    2. Wg. mnie spowiedź poniekąd jest potrzebna, ponieważ po niej czujemy się lepsi.
      W zasadzie nie trwa to krótko, ale przez jakiś czas odczuwamy jakąś tam ulgę.
      Tak więc chyba nie jest taka zła =]
      Niemniej z drugiej strony nie powinno się do niej zmuszać.

      Usuń